Łachecki: Lewica parlamentarna to najbardziej bezideowe środowisko polityczne w Polsce

11 godzin temu

Po deklaracji Grzegorza Brauna o starcie w wyborach prezydenckich osoby o odchyleniu lewicowym mogą tylko westchnąć z zazdrością, patrząc na ofertę prawicy.

Jaka różnorodność! Ideowy antysemita i monarchista Braun, który nigdy nie wyrzekł się swoich „wartości” – choćby w zamierzchłych czasach, gdy powszechnie uchodziły za nieakceptowalne, choćby za cenę utraty immunitetu i być może konsekwencji karnych. Profesorski syn Mentzen, pod wolnorynkowym spinem dla naiwnych pryncypialnie broniący interesów synów i córek bogatych tatusiów. Nacjonalista Nawrocki, który podczas mszy wyciąga 11-letniego Xaviera, pytającego, czy będzie bronił szkół przed lewacką ideologią. Ministrant Hołownia. Wreszcie – elitarno-nieelitarny, otwarty katolik Trzaskowski, człowiek bez jakichkolwiek silnie umocowanych przekonań.

Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, iż tym razem nie znajdzie się w tej stawce samozwańczy prezydent Jan Zygmunt Potocki, skazany na dwa lata więzienia za łapownictwo. Powołujący się na konstytucję kwietniową z 1935 roku hrabia-intelektualista punktuje u mnie przede wszystkim za okładkę magazynu „Świat Elit” sprzed dziesięciu lat, na której deklarował, iż „zajmuje się różnego typu działalnością…”.

Tym razem wygląda na to, iż po wypracowane przez samozwańca rozwiązania wizerunkowe sięgają teraz przedstawiciele lewicy.

Jeszcze wspólniejsze jutro

W ostatni weekend zafundowałem sobie odrobinę cyfrowego detoksu – mniej mediów społecznościowych, mniej kawiarnianych dyskusji, praca u podstaw w kręgach klasy ludowej. Po powrocie trzeba było jednak sobie przyswoić trochę informacji na tematy polityczne.

Zacząłem od nowego stowarzyszenia kandydatki Magdaleny Biejat. Już w nagłówkach prasowych poświęconych temu ciału widać inspirację Potockim: „Chcemy wspólnie działać na wielu płaszczyznach”, „Lewica powinna szukać nowych sposobów działania”.

Konkretów, choćby i takich w stylu Tuska, szukam na stronie. „Czas na zmianę myślenia o polityce”, „Wspólna przestrzeń do działania”, „Zmiana to gra zespołowa”, a „liderki działają wszędzie tam, gdzie ta zmiana jest potrzebna”. Do tego chmura tagów w tle: równość, troska, bezpieczeństwo, innowacje, gospodarka. Czy w ciągu ostatnich 35 lat działała w Polsce partia, od ZChN po Nowoczesną, która nie podpisałaby się pod tymi okrągłymi frazami?

Pod koniec ubiegłego roku świeżo namaszczona na kandydatkę Biejat mówiła w Tok FM, iż „aborcja nie jest dziś już tematem numer jeden i trudno się temu dziwić”. Nie wiem, czy „wspólne działanie na wielu płaszczyznach” to kontynuacja obranego na starcie kampanii pomysłu na prezentowanie się jako „dziewczyna z sąsiedztwa” (która, jak pisze Paul B. Preciado w Pornotopii, jest „ideą” stworzoną i wpompowaną w kulturowy krwioobieg przez Hugh Hefnera), ale naprawdę trudno wywnioskować, czy Biejat ma jakiekolwiek inne tematy czy postulaty do zakomunikowania. Na razie się nie zanosi.

Jest plan! Jaki? Świetny

W zgodzie z jakże przewidywalnym i opisanym przeze mnie miesiąc temu kursem na samozniszczenie w szranki stanie też „zawsze stojący po stronie ludzi” Adrian Zandberg. Jego więcej niż prawdopodobną klęskę na pewno będzie można ograć jako sukces „człowieka, który nigdy nie dał się zamknąć na politycznych salonach”. Zresztą akurat pod tym względem wróżę partii świetlaną przyszłość.

Przy próbie ukojenia własnego FOMO najpierw natknąłem się na wypowiedź Zandberga z sobotniej konwencji. „Prawem człowieka jest pospać do 14 każdego dnia. Kiedy zostanę prezydentem, będę forsował zmiany w prawie pracy, żeby każdy mógł wziąć urlop na żądanie, kiedy tylko ma ochotę się wyspać, i nic pracodawcy do tego” – mówił kandydat.

Nie jestem człowiekiem niepotrafiącym przyznać się do błędu, więc po wielu miesiącach krytykowania Zandberga za (nomen omen) ospałość, brak pomysłów, nieumiejętność wzięcia odpowiedzialności za wyborcze klęski w pierwszej chwili pomyślałem: nie doceniłem gościa. Takiej debaty o prawie pracowników potrzebujemy. Inny język mówienia o polityce jest możliwy i nie musi być tak bezbarwny jak inauguracja przedsięwzięcia dawnych razemowych sojuszniczek.

Ale tak naprawdę Zandberg tego nie powiedział. Swoje przemówienie zaczął od wyrażenia przekonania, iż „Polska to kraj, który stać na więcej niż wieczna wojna Tusk-Kaczyński”. To fascynujące, iż ze wszystkich dostępnych polskiemu politykowi gruszek na wierzbie: obalenia kapitalizmu, powstrzymania katastrofy klimatycznej, zsyntezowania kryptonitu czy kar bezwzględnego więzienia dla księży-pedofilów – cieszący się wg różnych sondaży między 0,4 proc. a 3 proc. poparcia Zandberg wybrał akurat te najbardziej przegniłe.

Mamy pomysły – takie jak wszyscy

Koniec duopolu to obietnica znana już z kampanii Palikota, Kukiza, Hołowni, Kosiniaka-Kamysza, Biedronia czy Potockiego. Jestem już tak stary, iż pamiętam nawet, jak po 15 października politolożki obwieszczały, iż duopol już się skończył.

Mimo to Karol Nawrocki, jeszcze dwa miesiące temu zamykający ranking rozpoznawalnych polityków (wyprzedzali go rywale Trzaskowskiego w ostatnim wyścigu o fotel prezydenta Warszawy, Biejat i Bocheński), powoli zbliża się do lidera sondaży. Jarosław Kaczyński niczym Kaligula mógłby zadecydować o wstawieniu do pałacu prezydenckiego choćby konia, a obecny w telewizorze od dekady teflonowy Duńczyk w świecie postduopolu idzie po kolejną spektakularną porażkę.

Postulaty, które pojawiają się mniej więcej w połowie wystąpienia Zandberga – po rozwiązaniu problemu wojny polsko-polskiej – trudno uznać za powiew świeżości. Budowę elektrowni jądrowych, którą zapowiedział, od lat mają w programie dosłownie wszystkie partie poza Zielonymi. Trudno liczyć na to, iż wśród potencjalnych politycznych podwykonawców woli atomowej suweren miałby postawić akurat na takiego, którego partia ma w Sejmie 5 osób poselskich.

Z kolei 8 proc. PKB na opiekę zdrowotną to postulat, który był już w programie Lewicy przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku – zapowiadał go szerzej wówczas nieznany poseł Dariusz Wieczorek. Ważne jest jednak to, iż gdy Zandberg pokona konkurencję, zamieszka w pałacu prezydenckim i podwyższy nakłady, znajdziemy się na dobrej drodze do 8,8 proc. – czyli średniej, którą zbliżające się dziś do 10 proc. kraje OECD osiągnęły jeszcze przed pandemią.

Nie wiadomo jednak, co zrobi prezydent Zandberg ze swoimi konstytucyjnymi prerogatywami: jako zwierzchnik sił zbrojnych, reprezentant państwa w stosunkach międzynarodowych czy osoba o wpływie na władzę sądowniczą. Wnioskując z otwierającego wystąpienia, przewodniczący Razem nie wydaje się zbytnio zainteresowany tematem wojny w Ukrainie, katastrofą klimatyczną, neosędziami i retrosędziami decydującymi o kształcie prawa, postępującym skrętem Europy w prawo czy problemami uchodźców.

Zamiast tego kandydat przepchnie samodzielnie (albo przynajmniej „pokaże szerzej publiczności”, bo to jeden z głównych argumentów za spóźnioną deklaracją stanięcia w konkury jako trzeci lub czwarty kandydat lewicowy) postulaty z brodą, do których potrzebne będzie poparcie Sejmu i istotnej części społeczeństwa. Powodzenia!

Ciśnienie postpostkomunistów

Gdyby nakłady na zdrowie mogły rosnąć w takim tempie, w jakim Dariusz Wieczorek przebił szklany sufit politycznej anonimowości, żylibyśmy w lepszej Polsce. Jednak dla Lewicy wyniesienie byłego ministra nauki do poziomu celebryty to głównie problem. Przeciągnięty ponad miarę serial z kolegą Włodzimierza Czarzastego w roli głównej ma też rykoszetem trafić w Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, która odmówiła startu w wyborach prezydenckich z myślą o przejęciu władzy w partii. Jak mówili w Stanie wyjątkowym Andrzej Stankiewicz i Dominika Długosz – droga po władzę będzie raczej wyboista.

Czarzasty bowiem, jak przystało na wiernego giermka Donalda Tuska, się wściekł – za to, iż szefowa resortu pracy miała czelność skrytykować Wieczorka w mediach społecznościowych. I gdy postpostkomuniści w charakterystycznym dla siebie tempie próbowali wyłonić następcę ministra, odrzucając po drodze m.in. autorkę podręcznika o niezapomnianym tytule Szczęść Boże! Skrypt do nauki języka polskiego jako obcego dla osób duchownych i zakonnych, Karolinę Zioło-Pużuk (która ostatecznie została wiceministrą), zapadła decyzja Czarzastego, iż jego następczynią na czele partii zostanie Anna Maria Żukowska.

Skoro wybór przyszłej szefowej Lewica ma już z głowy, mogła też po 120 zapowiedziach ogłosić dziś nazwisko następcy Wieczorka, Marcina Kulaska, który pokonał – to znów Stankiewicz i Długosz – sześć innych kandydatur. Rozciągniecie tego konklawe do blisko miesiąca trochę jednak zaskakuje – lista stołków do objęcia przez metodycznie konsumowaną w ramach koalicji Lewicę coraz bardziej się kurczy, a ich obsadzanie zależy od nieskomplikowanych wewnętrznych hierarchii w słabnącej strukturze. choćby szukanie we własnych szeregach nowej prezydentki Warszawy nie musi być tak nieuchronne, jak jeszcze do niedawna wierzyli spryciarze, którzy wypchnęli Biejat na pierwszą linię frontu.

W drugiej lidze bez zmian

Frazesy, odgrzewane kotlety, nieuzasadnione poczucie moralnej wyższości, dworski styl zarządzania oraz kompletny brak wiary w sens posiadania jakichś przekonań lewicowych elit nie przeszkadzają ich najbardziej fanatycznemu elektoratowi. „Jak Zandberg wyprzedzi Biejat to się zesram ze śmiechu” – deklarują kibice.

Jednak małe euforii obserwatorów strefy spadkowej w politycznej drugiej lidze nie przysłonią nam zdumiewającego faktu – pod względem pomysłu na prowadzenie polityki, przeprowadzenie reform czy obranie kierunku dla Polski na najbliższe 5–10 lat Lewica, Razem i post-Razem w swojej zachowawczości nie różnią się jakoś przesadnie od grających jednak w wyższej lidze Tuska czy Trzaskowskiego.

Postulaty różnych polskich lewic, osadzone w archaicznym świecie binarnych opozycji, mają być tożsamościowe i zrozumiałe same przez się – z nami albo przeciw nam. W konsekwencji wszystkie wzajemne oskarżenia o zdrady, kłamstwa, niechęć do wzięcia odpowiedzialności stają się sednem ich polityki, nie problem do rozwiązania.

Od dwóch lat słyszymy, iż Tusk, Hołownia i inni podkradają lewicy pomysły – i okazuje się, iż to prawda. I co oni na to? Rozkładają ręce, na chybił-trafił losując pomniejsze postulaty z dawnych programów, których jeszcze nikt nie wziął na sztandary. Byle nikogo nie obrazić, a zwłaszcza tradycyjnych polskich rodzin, zwykłych ludzi, konserwatywnej klasy ludowej, czy jaki tam jeszcze chybiony, paternalistyczny i reakcyjny frazes dla nieznanej sobie Polski mają na podorędziu.

Taki to pomysł na rządzenie. Polska lewica jest dziś jak dom, z którego pod nieobecność lokatorów wymontowano podłogi i wewnętrzne ściany, pozostawiając tylko fasadę, a z tyłu – dziadostwo. Najpóźniej 18 maja wyborcza baza z problemami gastrycznymi po raz kolejny zostanie brutalnie wybudzona ze swojego wyższościowego snu.

Idź do oryginalnego materiału