Ależ rozległ się ryk rozpaczy w niektórych redakcjach! Gdzieś między redakcyjną kuchnią a działem marketingu słychać zawodzenia, piski i rozpaczliwe pytania: „Dlaczego Orlen już nas nie kocha?” Bo niestety, ale – jak wynika z twardych liczb – skończyła się reklamowa żyła złota. Bez Obajtka i bez wyborów Orlen przykręcił kurek. Wydatki reklamowe spadły o blisko 60 proc., PR-owe – o ponad 45 proc.. I właśnie to boli najbardziej.
Do niedawna wystarczyło kręcić materiał o promocji hot doga na stacji benzynowej, by kasa z Orlenu kapała jak ropa z rury. Teraz? Nagle się okazuje, iż trzeba tworzyć treści bez sponsoringu. A przecież przez lata to właśnie marketingowe miliony z państwowych spółek cementowały ten dziwnie rozumiany pluralizm medialny – gdzie wolność słowa kończyła się tam, gdzie kończyła się przelew z Orlenu.
Nie ma już Daniela Obajtka, nie ma wyborczych kampanii, nie ma ciepłych uścisków dla znajomych redakcji. Jest za to prezes Ireneusz Fąfara i twarde cięcie kosztów. Tylko 80 milionów złotych na reklamy? Skandal! Z czego teraz utrzymać publicystę od hejtu na opozycję i materiał o sukcesie „autonomicznej” redakcji?
No i się zaczęło: jeden portal płacze, drugi straszy upadkiem „polskich wartości”, trzeci – przypadkiem akurat teraz – przypomina sobie o „nieprawidłowościach” w spółkach Skarbu Państwa. Czy to przypadek? Czy może syndrom odstawienia reklamówki?
A prawda jest brutalna: Orlen przestał być bankomatem dla mediów, które przez lata korzystały z politycznego sponsoringu. Kto naprawdę miał coś do powiedzenia, ten sobie poradzi. A reszta? Cóż, może czas nauczyć się żyć bez kroplówki. Albo przynajmniej zacząć pisać coś, co ktoś chce przeczytać – nie tylko za pieniądze Orlenu.