Kurlanc: Zanim runie państwo.

5 dni temu

Wstęp

W 1911 roku niejaki Feliks Młynarski opublikował swoją książkę Zagadnienia polityki niepodległości. W tej publikacji poruszał zagadnienie państwa podziemnego jako struktury koniecznej dla budowania polityki niepodległości pod zaborami oraz podstaw państwowości w momencie uzyskania suwerenności. W 1939 roku jego koncepcja weszła w życie. Dlaczego dziś o tym wspominam? Odpowiedź znajdziemy poniżej.

Historia dziś przyspiesza, a to, czego jesteśmy świadkami w polityce międzynarodowej, tylko nas w tym upewnia: wojny kinetyczne, ekonomiczne oraz bezradność międzynarodowych instytucji, takich jak ONZ. Panika wśród klasy politycznej – polskiej i europejskiej (łzy na konferencjach itp.) – zmusza nas do zadania pytania: czy oni są gotowi na nadciągające wyzwania? Wojna kinetyczna na Ukrainie de facto rozpoczęła się w 2014 roku, a od trzech lat trwa w stanie ostrym. Jakie kroki podjęła klasa rządząca Unią Europejską, aby móc odpowiedzieć na możliwe zagrożenia? O ile Francuzi, Włosi, Hiszpanie czy choćby Niemcy mogą spać spokojnie, o tyle Polacy – nie. Stąd kolejne pytanie: czy działania, jakie podjęła polska klasa polityczna, sprawiły, iż obywatele czują się bezpieczni? Przypadkiem, w trakcie tegorocznej kampanii prezydenckiej, jeden z kandydatów zadał to pytanie publiczności na swoim wiecu. Oczekiwał odpowiedzi zgoła innej – tłum powiedział: NIE!

Przez te trzy wojenne lata u władzy były dwie główne partie sceny politycznej naszej ukochanej ojczyzny, a wygląda na to, iż chyba żadna z ich decyzji nie przyczyniła się do zwiększenia poczucia bezpieczeństwa wśród obywateli. Stąd kolejne pytanie: skoro najwięksi polscy politycy nie są w stanie odpowiednio zmodernizować państwa i zaadaptować się do nowych realiów, to czy nie powinniśmy im powiedzieć „do widzenia”? choćby jeżeli zgodzimy się wysłać ich tam, gdzie ich miejsce, to czy istnieje szansa na autentyczną wymianę elit? Odpowiem: nie!

Bez zmiany systemu i reformacji całej administracji państwowej nic się nie zmieni – choćby jeżeli u władzy pojawią się inne nazwiska. Trumpowe hasła (a później i czyny) wywróciły ład międzynarodowy i przyspieszyły nadejście kryzysu politycznego. Jednocześnie, przez słabość militarną Zachodu, widmo wojny z Rosją staje się coraz bardziej realne. Co zatem powinniśmy, jako Polacy, zrobić, aby wyjść z tego jak najmniej pokiereszowani?

Ad fontes

Po II wojnie światowej Wojciech Zaleski wydał książkę pod tytułem 1000 lat naszej wspólnoty. Książka porusza wiele aspektów ekonomicznych naszej historii i nie sposób jej tutaj streścić, jednak chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż przez całe tysiąc lat Słowianie na terenach I Rzeczypospolitej wykazywali ogromną tendencję do tworzenia lokalnych wspólnot. To właśnie na nich, w momentach, gdy gospodarka krajowa (lub zaborcza) nie wydalała, Polacy budowali swoją stabilność. Wykazywali ogromną zdolność do samoorganizacji.

Owe wspólnoty wspomagały lokalnych przedsiębiorców przez zarządzanie wspólnym kapitałem. Każdy z członków wpłacał określoną ilość danej waluty, a następnie uzyskiwał wpływ na sposób, w jaki całość pieniędzy została spożytkowana. Ten model funkcjonował szczególnie w zaborze pruskim, kiedy Polakom odbierano ziemię i ograniczano swobody gospodarcze. Motywowało to członków wspólnot do kooperacji, ale także do budowania świadomości politycznej, aby lepiej móc ocenić zasadność wydatków. Ludność danego terenu grupowała się i współpracowała ze sobą na rzecz wspólnej pomyślności – bez politycznego pośrednictwa. Tendencja ta jest bardzo ważna, ale o tym jeszcze później.

Jest w Polakach pewien gen wolności. Po II wojnie światowej władzę sprawowali ludzie o poglądach zupełnie przeciwnych. Przez 50 lat próbowano nauczyć Polaków, iż wolności nie ma. System od podstaw był projektowany tak, aby obywatel nie miał samodzielności. O ile pewną skuteczność tej polityki możemy zauważyć u pokoleń wychowanych jeszcze w PRL-u, to w latach 90. zaczęło się wychowywać pokolenie szukające czegoś więcej niż tylko życia zależnego od administracji państwowej.

Dziś ten gen pęcznieje w nas coraz bardziej i widać to w dynamicznym rozwoju gospodarczym Polski. Szukamy luk ekonomicznych i wchodzimy w nie ze swoją pasją, niejednokrotnie będąc lepszymi od tego mitycznego Zachodu, wobec którego nasze pokolenie nie ma żadnych kompleksów. Największą przeszkodą w realizacji naszych ambicji jest państwo i jego kulawa administracja oraz panująca struktura — niezależnie od obozu u władzy.

Nasze „elity” polityczne wychowały się w starym świecie i na post-PRL-owskim kompleksie wobec Zachodu. Ich myślenie już nie jest aktualne, a w połączeniu ze swoim urojeniem wyższościowym wobec nas, jest pętlą na naszym karku. Na przekór temu, cały czas się rozwijamy, ciągle kombinujemy i zarabiamy. Mimo najszczerszych intencji, system państwowy za nami nie nadąża. Ale wygląda na to, iż już niedługo się to zmieni.

Poprzednie zdanie może zabrzmieć pozytywnie, ale rzeczywistość jest zgoła inna. Nawiąże jeszcze do tego. Jak pisałem wyżej – kryzys ekonomiczny i zagrożenie wojną stają się coraz większe. Do nas z kolei docierają kolejne informacje, jak nasze państwo sobie nie radzi. Polskie prawo podatkowe jest tak skomplikowane, iż często sami urzędnicy gubią się w jego meandrach. Co jakiś czas wychodzą na jaw informacje o tym, jak wielkie koncerny wyprowadzają z Polski ogromne sumy, wykorzystując luki podatkowe – chyba najgłośniejsza była sprawa rozliczenia podatków firm kurierskich i publikacja porównująca, ile do budżetu oddała polska spółka, a ile jej zagraniczni konkurenci. Groteska.

Niewybaczalna nieporadność instytucji państwowych objawiła się m.in. w czasie ostatniej powodzi oraz w ich niezdolności do pomocy w odbudowie zalanego terenu. Ponadto sprawiedliwość dziś ma oczy. Przynajmniej raz w tygodniu pojawia się przykład rażącego łamania prawa i śmiesznych konsekwencji, które – jeżeli w ogóle – spotykają uprzywilejowanych ludzi łamiących to prawo. Od kierowców potrącających dziewczynki na pasach, przez uniewinnianych celebrytów prowadzących auto po pijanemu, po polityków kpiących z konstytucji – bo mogą.

Szpitale mają coraz większe problemy finansowe, a liczba lekarzy spada z roku na rok. Wreszcie – wojsko. Kupujemy sprzęt, nie wiadomo do czego: do obrony? Do ofensywy? Do „interoperacyjności”? Dowiadujemy się przy okazji, iż choćby nie dostajemy kluczy aktywujących do zakupionych rakiet. Nie ma zapasu amunicji, nie mamy firm produkujących amunicję, ba – choćby nie mamy prochu. Wojsko na górze jest skostniałe i – jak mówi przysłowie – przygotowuje się do poprzedniej wojny. Wydają potężne sumy na sprzęt, z którego i tak nie będziemy mogli lub nie będziemy umieli korzystać.

A w obliczu tego wszystkiego kampania prezydencka sprowadza się do tego, kto zrobi więcej pompek i kto bardziej szumnie wymachuje ogórkami i wafelkami! Ktoś pomyśli: absurd. Ale niestety tak wygląda rzeczywistość. Piszemy chyba najgorszy dramat w dziejach naszego państwa.

Piszę o tym w jednym celu – chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi, jakim kartonowym państwem administracyjnie jest Polska. Szansa, aby to zmienić, oscyluje w okolicach zera. Stąd konieczne jest wprowadzenie do debaty publicznej rozważań nad jakąś formą samoorganizacji, aby myśleć o przetrwaniu w obliczu nadciągającego kolapsu. Tu nasza historia puszcza do nas oczko.

Inspirację znalazłem we wspomnianych autorach – Feliksie Młynarskim oraz Wojciechu Zaleskim – ale nie można też zapomnieć o Feliksie Konecznym i jego szeregu wykładów czy broszur o naszej historii.

O ile Młynarski pisał w okolicznościach rozbiorów i musiał myśleć o konspiracji i niejako podziemiu, my mamy ten komfort, iż nas – póki co – takie okoliczności nie dosięgły. Zastanówmy się więc dziś nad jakąś formą samoorganizacji w realiach trzeciej dekady XXI wieku. Nazwijmy ten koncept, na potrzeby niniejszego tekstu, „Fundacją”. Mamy przewagę nad ludźmi początku XX wieku – internet, czyli potężne narzędzie kontaktu i przyciągania obywateli. Dlatego mój pomysł opiera się na platformie czy serwisie internetowym zdolnym do akomodacji ludzi.

Idea

Poruszając się po szkielecie państwa Młynarskiego, taka Fundacja musiałaby składać się z trzech głównych działów: prawnego, gospodarczego oraz edukacyjno-kulturowego.

Dział prawny

Na samej górze jurysprudencji musiałaby znajdować się konstytucja lub coś jej odpowiadającego. Tam znalazłyby się ogólne zasady – zarówno prawa, jak i obowiązki członków. Warunkiem sine qua non byłaby konieczność dokonywania wpłat lub subskrypcji, czyli podstawowego budowania kapitału. Ogólny zysk i pomyślność fundacji powinny być celem wszystkich członków – czymś spajającym i łączącym ich los.

Potrzebne byłoby także narzędzie mobilizujące do aktywnego działania, o którym jeszcze wspomnę. Bierność powinna być penalizowana w jakiejś formie – np. poprzez zawieszenie lub ograniczenie praw członkowskich. Oczywiście musiałby istnieć jakiś zarząd, którego główne decyzje byłyby współkształtowane (w większym lub mniejszym stopniu) przez wszystkich członków. Potrzebna byłaby również komórka analityczna, przygotowująca raporty dotyczące konsekwencji proponowanych decyzji.

Coś na wzór forum Romanum – prezentującego różne scenariusze rozwoju, ich korzyści i zagrożenia. Wszyscy członkowie musieliby podejmować racjonalne decyzje w oparciu o własny interes i jednocześnie interes Fundacji, czyli wspólny. Wszystko powinno być objęte ramami prawnymi, podobnymi do konstytucji. Ale do tego potrzeba specjalistów i wybitnych znawców prawa.

Lex est ratio summa – prawo jest najwyższym wyrazem rozumu.

Dział gospodarczy

W tym obszarze kluczową rolę odgrywałoby połączenie interesów wspólnych z indywidualnymi. Każdemu z członków powinno zależeć na pomyślności Fundacji.

Zrzucając się do wspólnego portfela i jednocześnie korzystając z niego w formie różnego rodzaju benefitów, członkowie Fundacji byliby bezpośrednio zainteresowani jej sukcesem. Oprócz systematycznych wpłat Fundacja podejmowałaby także działalność gospodarczą, inwestując w różne przedsięwzięcia, np.:

  • udzielanie kredytów właścicielom firm będącym członkami Fundacji,
  • budowę drogi do strefy gospodarczej w konkretnej gminie,
  • programy edukacyjne dla dzieci z biedniejszych rejonów Polski wschodniej,
  • uzupełnianie braków sprzętowych w wybranych jednostkach wojskowych,
  • promocję międzynarodową członków Fundacji oraz zaangażowanych firm.

Zasady działania różniłyby się w zależności od przypadku: kredyty mogłyby być udzielane na niski procent; za wybudowaną drogę Fundacja mogłaby otrzymywać procent od zysków danej strefy gospodarczej; pomoc dla szkół byłaby raczej działaniem charytatywnym; żołnierze, którym Fundacja by pomogła, mogliby np. szkolić uczniów z zakresu survivalu lub obsługi broni – oczywiście zorganizowane byłoby to przez Fundację.

Działalność gospodarcza Fundacji mogłaby również, w pewnym sensie, zastępować nieudolność polskiego MSZ-u, promując polski biznes i pośrednicząc w umowach handlowych. Zapewniałaby przy tym wsparcie prawne i kapitałowe, czerpiąc z tego określone korzyści finansowe. W dłuższej perspektywie mogłoby to doprowadzić do powstania czegoś na kształt centrum komunikacyjnego dla handlu międzynarodowego – z filiami np. w Nowym Jorku, Szanghaju czy Ankarze.

Jeśli chodzi o rynek wewnętrzny – tutaj mam pomysł dość odważny: Fundacja mogłaby pełnić także funkcję pośrednika. Nie bez powodu użyłem wcześniej słowa „jurysprudencja”, które oznacza nie tylko orzecznictwo sądowe, ale także ogólny system funkcjonowania prawa. W naszym kontekście oznaczałoby to, iż podmioty działające w ramach Fundacji i korzystające z jej pośrednictwa w umowach, jednocześnie zgadzałyby się na podległość wobec systemu prawnego Fundacji – a nie sądownictwa państwowego.

Ponadto Fundacja mogłaby również pośredniczyć w przepływie finansowym: przykładowo, podmiot A dogaduje się z podmiotem B, ale zamiast podpisywać umowę bezpośrednio, zawierają ją za pośrednictwem Fundacji. W efekcie umowa A-Fundacja i Fundacja-B formalnie zastępowałaby umowę A-B. Przedmiot transakcji się nie zmienia, ale środki finansowe przechodzą przez Fundację.

Takie rozwiązanie mogłoby ograniczyć nadmierne opodatkowanie, a przy okazji przynosiłoby Fundacji przychód w postaci prowizji. Oczywiście wymagałoby to odpowiedniego statusu podatkowego Fundacji i dużej precyzji prawno-ekonomicznej.

Innymi słowy – potrzebujemy tu sporo prawnej i finansowej ekwilibrystyki.

Dział edukacyjno-kulturowy

Ten dział miałby za zadanie kształcić członków Fundacji tak, aby ich decyzje były możliwie najbardziej racjonalne. najważniejsze byłyby tu przedmioty takie jak:

– logika i matematyka,

– ekonomia,

– politologia czy historia.

Fundacja mogłaby prowadzić platformę internetową z materiałami dydaktycznymi oraz systemem egzaminacyjnym.

W zależności od posiadanej wiedzy członkowie otrzymywaliby określony status, który wpływałby na wagę ich głosu w decyzjach podejmowanych w ramach Fundacji. Domyślnie – im bardziej wyedukowany członek, tym większy miałby kwantyfikator w głosowaniu. Byłoby to rozwiązanie łamiące mentalność współczesnej „demokracji” opartej na równych głosach i zarazem nawiązujące do tradycji republikańskiej. A przy tym stanowiłoby świetną motywację do samokształcenia.

Pierwszą część tekstu – wstęp – kończę pytaniem: jak wyjść najmniej pokiereszowanym z nadciągającej burzy politycznej? Już odpowiadam.

W moim przekonaniu, ten właśnie dział – edukacyjno-kulturowy – byłby, uwaga, najważniejszy. Dlaczego? Odpowiedź, drogi Czytelniku, to: czas, a raczej – brak czasu.

Tempo zmian politycznych na świecie jest tak gwałtowne, iż w tej chwili funkcjonujący system w Polsce nie jest w stanie na nie reagować. Niechybnie czeka nas upadek państwa. Konsekwencją tego może być większa lub mniejsza utrata suwerenności. A to z kolei przekłada się – jeżeli już dziś się nie przekłada – na promocję edukacji pozbawionej tożsamości narodowej* oraz, patrząc na współczesne trendy kulturowe, na mitygację logiki.

Głównym zadaniem działu edukacyjnego byłoby stworzenie „substancji obywatelskiej” – grupy ludzi zdolnej przetrwać okres utraty autonomii. Taka grupa mogłaby stanowić fundament nowej państwowości, kiedy przyjdzie czas na odzyskanie suwerenności.

Dlatego właśnie rola tego działu jest tak ważna. To od niego zależy, czy koncepcja samoorganizacji przetrwa nadciągający czas zawieruchy historycznej.

Zakończenie

Niall Ferguson w swojej książce Rynek kontra Ratusz w fenomenalny sposób ukazuje historię z perspektywy konfliktu pomiędzy systemem hierarchicznym a sieciowym. Nie wdając się w szczegóły – idea towarzysząca temu artykułowi to par excellence struktura sieciowa, czyli: oddolna, elastyczna, oparta na relacjach i wspólnym interesie.

W jednym z rozdziałów wspomnianej książki Ferguson porównuje krwawą rewolucję francuską z rewolucją amerykańską – znacznie skuteczniejszą i bardziej spójną. Główna różnica polegała na tym, iż poszczególne grupy uczestniczące w rewolucji francuskiej nie miały „węzłów” – czyli osób, które potrafiłyby je łączyć, koordynować i budować zaufanie pomiędzy nimi. To doprowadziło do masakr na ulicach Paryża – rewolucjoniści mordowali wszystkich, w tym… innych rewolucjonistów.

W Ameryce było zupełnie inaczej. Ich formacje miały „węzły” – liderów i organizatorów – którzy jednoczyli działania i doprowadzili do sukcesu tamtejszej rewolucji.

Nawiązuję do tego, aby uzmysłowić Ci, Czytelniku, jak istotni są ludzie budujący zaufanie w różnych grupach. o ile myślimy o skutecznym funkcjonowaniu Fundacji, nie obędzie się to bez udziału autorytetów – osób, które będą ją promować i spajać od samej góry.

Oczywiście, opisany tu koncept, to nie pomysł dla wszystkich – ale może być zalążkiem sieci, która przetrwa wtedy, gdy inne struktury zawiodą.

Artykuł brzmi naiwnie?

Nawet jeśli, to, drogi Czytelniku, apeluję do Ciebie – użyj swojej kreatywności. Popraw, skrytykuj, opowiedz znajomym. Gdy Feliks Młynarski w 1911 roku wydał Zagadnienia polityki niepodległości, został wyśmiany i nazwany naiwnym.

Dwadzieścia osiem lat później – nikt już się nie śmiał. Jego koncepcja stała się fundamentem Polskiego Państwa Podziemnego.

Miłosz Kurlanc

Idź do oryginalnego materiału