Pytam przeto… Bo przyznam, iż nie wiem, to znaczy nie do końca chwytam istotę owego uchodźczego problemu. Jak to jest, kto i co decyduje o tym, iż czerniawego gostka (kobiety zostawmy w spokoju) na ulicy, mam jako patriota z krwi, kości oraz genów (nie mówiąc o bakteriach w kale) powalić na glebę, sklepać, może być kijem bejsbolowym żeby skruszał, i wyrzucić do najbliższego kontenera na śmieci, a innego, też czerniawego, z wyglądu podpadającego, także z ruchów, oraz prawdopodobnie zapachu, traktować jako swojego, może choćby Polaka najprawdziwszego.
Tej prawdopodobnie delikatnej, ale jakże istotnej różnicy nie chwytam. Sorry! Obcy to obcy, czarnuch to czarnuch (dla łatwiejszego zrozumienia posługuję się językiem Bąkiewicza), Arab to Arab (nie chodzi o konie), niezależnie od paszportu jaki nosi w kieszeni. I brnę dalej… Dlaczego dajmy na to taki Leon, czy drzewiej Olisadebe (tak się chyba wabił ów Polak), jest inżynierem „naszym”, a łudząco podobny do niego Abdul Abdullah etc, co prawda nie z cywilizowanej na swój sposób Kuby, czy jeszcze bardziej cywilizowanej Nigerii, jest „inżynierem”, wrażym człowiekiem (acz człowieczeństwo owych osobników polska patoprawica konsekwentnie podważa), kimś wyjątkowo niebezpiecznym i czym prędzej, po przykładnym sklepaniu mu twarzy, należy przerzucić go przez rzekę.
Mógłbym tu brnąć w te mniej więcej klimaty, w pewnym momencie może choćby niebezpieczne dywagacje, cały czas próbując dociec, co zadecydowało, lub kto, iż jeden może być Polakiem a drugiemu się tego zdecydowanie odmawia. Niechcący jednak podpadł bym pewnie w jakiś rasistowski populizm, czego powinienem się wystrzegać. Acz nie ukrywam poglądu takiego, ostatecznie to nic zdrożnego, iż Polakiem się jest nie tyle z paszportu, co raczej z miejsca urodzenia, karnacji, rasy, pochodzenia, generalnie czegoś dość łatwego do oceny już na pierwszy rzut oka. To nie kwestia jakiejkolwiek nienawiści, tylko zwykłego rozsądku.
Jest delikatna moim zdaniem różnica, mówię to z doświadczenia, między byciem Polakiem a byciem jedynie obywatelem Polski. Koniec tych dywagacji, bo się chyba rozpędzam.
Ale jak mówię, nurtuje mnie jedynie to pytanie: jak precyzyjnie rozróżnić, kto „nasz” a kto „obcy”. Kto jest wrogiem, zagrażającym naszej odwiecznej cywilizacji, chrześcijańskiej dodajmy, pełnej niewymuszonego szacunku do innych ludzi, który dybie na wybrany przez samego boga naród polski.
Nie kumam też, wybaczcie, dlaczego wierny lubelski (choć nie tylko) kibol Leona gotów mu czyścić buty w rozmiarze 49, a choćby oddać mu w razie nagłej potrzeby, swoją białą squaw, nawykłą do wszelkich poświęceń w imię boga i ojczyzny, dlaczego ów kibol stoi w tej chwili na granicy, udając, iż broni ojczyzny, acz w istocie dając jedynie upust swoim uprzedzeniom. Dlaczego gotów jest każdego o innym kolorze skóry, spalić na stosie w centrum Gubina lub Zgorzelca, kto wie, czy zbiegiem okoliczności nie jakieś Kubańczyka, pobratymca Leona, lub Nigeryjczyka, syna sąsiadów Olisadebe. Nie chwytem tych specyficznych polskich niuansów.
Na wszelki też wypadek, żeby w to bagno dalej nie brnąć, nie podejmuję już tu tematu inwazji „czerniawych” na polską ekstraklasę piłkarską, bo tu dopiero mamy prawdziwe rozdwojenie jaźni, acz nie jest pewien, czy cięty z metra kibol wie co to takiego ta „jaźń”.