Nie minęły choćby 24 godziny od głosowania w Sejmie, a na scenę wkroczyli dwaj niekoronowani królowie polskiego absurdu — Zbigniew Stonoga i Krzysztof Rutkowski. Obaj, niczym bohaterowie z memicznego „Psów 3”, zadeklarowali, iż są gotowi osobiście sprowadzić Zbigniewa Ziobrę z jego węgierskich wakacji prosto do kraju.
Stonoga, jak to Stonoga — bez ogródek. W swoim stylu zapewnił, iż „jeśli tylko będzie europejski nakaz aresztowania, to ja, Waldemarze Żurku, przywiozę ci Ziobrę osobiście!”. Kiedy on kończył swój live, Rutkowski już stroił fryzurę i przygotowywał plan operacyjny. A przecież nie minęła choćby doba od sejmowego głosowania! Chętnych do transportowania byłego ministra sprawiedliwości jest coraz więcej — jeszcze trochę, a zrobi się z tego konkurs w TVP: „Kto szybciej złapie Ziobrę?”.
Ciekawe, czym ten niegdysiejszy „pogromca układu” zaskarbił sobie taką powszechną niechęć. Może to karma za lata pogardy, politycznej pychy i tłumienia krytyki? Może za to, iż przez lata rozbijał wymiar sprawiedliwości jak pijany drwal brzozę? Jedno jest pewne: mało kto w Polsce płacze po Zbigniewie Ziobrze.
Tymczasem Jarosław Kaczyński siedzi w swoim gabinecie i coraz trudniej mu wykonać polityczny szpagat. Jeszcze niedawno mówił o lojalności i obronie „naszych ludzi”, a dziś jego narracja przypomina raczej gimnastykę korekcyjną niż realną strategię. Nawrocki, nowy szef IPN, zamiast bronić moralnych fundamentów partii, rozgląda się za nowym garniturem na przesłuchania, a poseł Gosek swoją osobą bardziej pogrąża Ziobrę, niż go wybiela.
Sytuacja staje się groteskowa. Prawica, która przez lata głosiła hasła o honorze, wierze i ojczyźnie, dziś wygląda jak rozbity obóz, w którym każdy ratuje się na własną rękę. choćby na Węgrzech, gdzie premier Orban zwykle udzielał polskim konserwatystom politycznego azylu, sondaże pokazują, iż „rezerwacja Ziobry” może potrwać krócej, niż przewidywano.

3 tygodni temu













