A mieli najważniejsze, ceremonialne instrumenty, by demagoga i populistę wszech czasów obłaskawić. Umieli się też nimi posłużyć! Bałem się jeno, by w sztywnym protokole dworskim i dyplomatycznym Trump nie zrobił jakiejś wolty – bo jest w tym mistrzem świata – i nie powtórzył historii, którą opisał amerykański pisarz Mark Twain w powszechnie znanej – chyba? – powieści „Książę i żebrak”. Bo wtedy z pyszna mieliby się Anglicy, za to jak zepsuty bachor radowałby się Trump, a także jego żarliwi stronnicy, w tym polski prezydent Nawrocki i kilku innych, podobnych.
Każdy ma takiego idola, jakiego jest w stanie sam sobie wykreować. Idolem Nawrockiego jest Trump, który od początku swej drugiej kadencji przekonuje nas, iż przez cały czas nie rozumie, jak działa świat; nie ogarnia przyczyn i skutków zarządzanych przez siebie wojen celnych, zawsze samobójczych; nie chwyta, iż izolacja USA definitywnie zdegraduje dzisiejsze mocarstwo. Trump nie pojmuje też, choć niezmienne straszy, iż nie boją się go Putin, Kim Dzong Un ani Chińczyk Xi.