W polskiej polityce od lat obserwujemy ten sam schemat: gdy wyniki wyborów nie układają się po myśli Jarosława Kaczyńskiego i jego partii, rozpoczyna się festiwal oskarżeń, insynuacji i prób dyskredytowania przeciwników.
Najnowszy przykład to reakcja prezesa PiS na wątpliwości dotyczące wyborów prezydenckich, w których – według niego – zwyciężył Karol Nawrocki. Kaczyński, zamiast zmierzyć się z merytoryczną dyskusją, woli zakrzyczeć krytyków, zarzucając im brak szacunku dla demokracji. Jego słowa w mediach społecznościowych to nie tylko próba odwrócenia uwagi od problemów, ale także niebezpieczny krok w stronę podważania zaufania do instytucji państwa.
„Demokracja to szacunek dla werdyktu wyborców. Donald Tusk nie umie przegrywać z godnością” – napisał Kaczyński, sugerując, iż Platforma Obywatelska kwestionuje wyniki wyborów z czystej złośliwości. Tymczasem wątpliwości dotyczące przebiegu głosowania nie są fanaberią opozycji, ale wynikają z konkretnych sygnałów o nieprawidłowościach, które wymagają wyjaśnienia. Ignorowanie tych pytań i etykietowanie ich jako „niszczenie fundamentów państwa” to klasyczna taktyka Kaczyńskiego: zamiast odpowiadać na zarzuty, atakuje się tych, którzy je stawiają. To nie Tusk „nie umie przegrywać”, to Kaczyński nie potrafi prowadzić dialogu, gdy jego wizja rzeczywistości jest podważana.
Prezes PiS idzie dalej, pisząc o „chaosie i kompromitacji” rządzących, sugerując, iż ich działania są ważniejsze niż „sprawne funkcjonowanie państwa”. Te słowa brzmią wyjątkowo cynicznie w ustach polityka, którego rządy przez osiem lat doprowadziły do głębokich podziałów społecznych, kryzysu w sądownictwie i chaosu w wielu instytucjach publicznych. Kaczyński, zarzucając innym nieudolność, zdaje się zapominać o własnej odpowiedzialności za stan państwa, w tym za opieszałość w reagowaniu na międzynarodowe kryzysy, takie jak ewakuacja Polaków z Izraela. Jego wzmianka o „tysiącu kamieni w centrum Berlina” to kolejny populistyczny chwyt, który ma odwrócić uwagę od realnych problemów i podsycić antyniemieckie nastroje.
Strategia Kaczyńskiego jest jasna: zamiast szukać porozumienia, eskaluje konflikt, kreując obraz wroga w postaci Tuska i PO. To nie pierwszy raz, gdy prezes PiS próbuje zagłuszyć wątpliwości wyborcze hałasem medialnym. W przeszłości widzieliśmy podobne reakcje na protesty po wyborach parlamentarnych czy samorządowych – zawsze winni byli inni, a PiS przedstawiał się jako jedyny strażnik demokracji. Tymczasem prawdziwym zagrożeniem dla stabilności państwa jest właśnie taka retoryka, która podważa zaufanie do procesu wyborczego, gdy tylko wyniki nie są po myśli jednej partii.
Kaczyński, pisząc o „zwycięstwie, którego nikt nam nie odbierze”, zdaje się ignorować podstawową zasadę demokracji: to nie partie polityczne decydują o wynikach wyborów, ale obywatele, a ich głos musi być wolny od podejrzeń o manipulacje. Zamiast uspokajać nastroje i dążyć do transparentnego wyjaśnienia wątpliwości, lider PiS dolewa oliwy do ognia, pogłębiając polaryzację. To nie jest postawa męża stanu, ale polityka, który woli chaos od odpowiedzialności.
Polska zasługuje na liderów, którzy potrafią przegrywać z godnością, ale także wygrywać z szacunkiem dla przeciwników. Kaczyński, zamiast budować mosty, woli je palić, a jego słowa są dowodem, iż polityka dla niego to nie służba publiczna, ale wieczna walka o władzę. Czas, by polska debata publiczna uwolniła się od takich metod – dla dobra nas wszystkich.