
Wciąż kilka osób, firm i instytucji akceptuje kryptowaluty jako środek płatniczy.
Kryptowaluta to w gruncie rzeczy waluta cyfrowa, którą ktoś stworzył, a kilka milionów ludzi uwierzyło, iż można na niej zarobić. Na rynkach finansowych to zjawisko nie jest niczym nowym — zawsze znajdzie się ktoś, kto chce „coś” kupić, i ktoś inny, kto chce to „coś” sprzedać. Cena, czyli kurs, jest wynikiem gry popytu i podaży. Paradoksalnie najmniej istotne jest często to, czym adekwatnie jest to „coś”.
Weźmy dla przykładu złoto.
-
Fizyczne złoto (czyli to faktycznie istniejące w postaci sztab lub monet, przechowywane w skarbcach LBMA, COMEX czy w funduszach ETF) stanowi około 11 000 ton.
-
Jednak na rynkach finansowych handluje się nie tylko samym metalem, ale także jego „wyobrażeniem” — tzw. papierowym złotem (futures, opcje, certyfikaty i inne instrumenty pochodne). Łączna wartość tych papierowych zobowiązań odpowiada około 80 000 ton złota.
Stosunek papierowego złota do fizycznego wynosi więc 8:1.
Gdyby wszyscy inwestorzy jednocześnie zażądali fizycznej dostawy złota, większość z nich nie otrzymałaby metalu — ponieważ większość handlu odbywa się tylko „na papierze”.
Argument, iż kryptowaluty są wykorzystywane do nielegalnych celów – takich jak narkobiznes czy korupcja – nie jest przekonujący. Zwykłe waluty, nieruchomości, złoto czy kamienie szlachetne również były i są używane w działalności przestępczej.
Podobnie jest z oszustwami – fakt, iż część z nich wykorzystuje dziś kryptowaluty, nie oznacza, iż to zjawisko nowe. Wystarczy przypomnieć sobie piramidę finansową Madoffa, afery takie jak Amber Gold czy Getback, a także ostatnie oszustwa, w których podszywano się pod znane osoby publiczne – m.in. Donalda Tuska, Lecha Wałęsę, Mateusza Morawieckiego czy Andrzeja Dudę – by namawiać ludzi do fałszywych inwestycji w „projekty Orlenu”.









