Król Trump i siedmiu magnatów. Czego chce nowa amerykańska oligarchia

1 tydzień temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Julia Demaree Nikhinson


Wspierają Trumpa milionami dolarów. Zmieniają dla niego zasady swoich serwisów. Robią mu darmowy PR przed połową Ameryki. Prezesi technologicznych gigantów ustawiają się w kolejce do nowego prezydenta niczym Kacper, Melchior i Baltazar do Dzieciątka. Sprawdźmy, jakie niosą dary. I czego chcą w zamian - pisze Marta Nowak z Gazeta.pl, współautorka podcastu "Co to będzie".
20 stycznia, Waszyngton, ceremonia zaprzysiężenia Donalda Trumpa. W pierwszym rzędzie: Elon Musk (SpaceX, Tesla, X), Mark Zuckerberg (Facebook, Instagram), Sundar Pichai (Google, YouTube) i Jeff Bezos (Amazon). Z tyłu, w dalszych rzędach, widać głowy przyszłych kluczowych urzędników państwowych. Pete Hegseth, który ma kierować Pentagonem, czy Robert F. Kennedy Jr., przyszły szef departamentu zdrowia, musieli się zadowolić pośledniejszymi miejscami. Sprawa jest prosta i pozbawiona subtelności: Trump dopieszcza technologicznych magnatów, technologiczni magnaci chcą Trumpa po swojej stronie. I to bynajmniej nie tylko ci, którzy siedzą w Waszyngtonie w blasku fleszy.


REKLAMA


Zobacz wideo Donald i Melania Trumpowie wypuścili swoje kryptowaluty. To idealne narzędzie do lobbingu


1. Elon Musk
Zacznijmy od najbardziej oczywistej postaci, bo akurat Musk reflektorów nie unika. Oficjalnie poparł Trumpa w lipcu, jesienią brykał już po scenie na jego wiecach, wymyślił frakcję "Dark MAGA" w ramach ruchu skupionego wokół Trumpa, przesiadywał w Mar-a-Lago. W nowej administracji dostał stworzony specjalnie dla niego "departament" ds. cięcia kosztów publicznych.
A skoro już o kosztach: Elon Musk wydał na Trumpa i innych republikanów ponad ćwierć miliarda dolarów. Lwia część tej kwoty trafiła bezpośrednio na kampanię prezydencką, ale miliony skierował też m.in. na wsparcie kandydatów do Senatu. Swoimi pieniędzmi Musk może trzymać Partię Republikańską w szachu. I nie ma oporów, żeby to przyznać. Kiedy w listopadzie do mediów zaczęły wyciekać informacje, kim Trump chce obsadzić ważne urzędy państwowe - i okazało się, iż część z typowanych nazwisk jest bardzo kontrowersyjna - media zaczęły się zastanawiać, czy wszyscy republikańscy członkowie Kongresu poprą te kandydatury. Co w tej sytuacji zrobił Musk? Dał jasny sygnał: jeżeli jakiś kongresmen posłucha głosu sumienia i się wyłamie, to w 2026 r. w kampanii wyborczej do Izby Reprezentantów będzie finansował jego przeciwników. "No jak inaczej? Tak będzie" - stwierdził na Twitterze.


Firmy Muska mają na nowej prezydenturze dużo do ugrania, to jasne. Kiedy podczas mowy inauguracyjnej Trump zapowiadał, iż Amerykanie zatkną swój sztandar na Marsie, Musk cieszył się całym sobą. To w ramach marsjańskich ambicji jego firma SpaceX opracowała Starship - rakietę o bardzo dużym udźwigu, którą można by wykorzystywać w kosmicznym wyścigu zbrojeń z Chinami. SpaceX już dziś ma wielomilionowe kontrakty rządowe na wojskowe wersje systemów Starlink. Przychylność Białego Domu może oznaczać dla Muska zamówienia na ciężkie miliardy dolarów. Ale wiele wskazuje na to, iż najbogatszy człowiek świata myśli dziś nie tylko o pieniądzach, ale też o władzy jako takiej. Trump jeszcze nie zaczął rządzić, a Musk już uznał, iż USA to dla niego za mało. Teraz z gracją słonia chce urządzać Europę na swoją modłę. Poparł skrajnie prawicowe AfD w niemieckich wyborach, miesza się w brytyjską politykę, promuje hasło MEGA (Make Europe Great Again). Jak mówiliśmy w podsumowaniu roku: gargantuiczny majątek Muska w połączeniu z jego politycznym zaangażowaniem sprawia, iż nie ma - i dawno nie było - drugiego człowieka, który ma tak potężny wpływ na świat.
2. Jeff Bezos
W 2016 r. Bezos martwił się na głos, iż Trump jest zagrożeniem dla demokracji. Trzy lata później, w czasie jego kadencji, Amazon ogłosił, iż to ze względu na naciski prezydenta firma nie otrzymała od Pentagonu wielomiliardowego kontraktu rządowego. Według formalnego protestu, który firma skierowała do sądu, Trump wielokrotnie atakował ją i publicznie, i zakulisowo, a Bezosa - jako właściciela gazety Washington Post - postrzegał jako politycznego wroga. Dziś amerykański rząd jest kluczowym klientem Amazon Web Services, czyli jednostki zależnej Amazona, która zajmuje się udostępnianiem platformy chmurowej i hostingu internetowego. W 2021 r. AWS wygrał przetarg Narodowej Agencji Bezpieczeństwa - w ramach kontraktu "Wild and Stormy" ma dostarczać jej usługi chmurowe przez 10 lat za 10 mld dolarów.


A Jeff Bezos ma do Trumpa znacząco inne podejście niż przed laty. W 2024 r. dział opinii Washington Post chciał opublikować tekst udzielający poparcia Kamali Harris (takie oficjalne wskazanie preferowanego kandydata to stary, uznany zwyczaj wśród amerykańskich tytułów prasowych). Bezos - według doniesień etatowych dziennikarzy Washington Post - tekst zablokował. Ostatecznie gazeta nie udzieliła poparcia nikomu. Kiedy Trump wygrał wybory, Bezos pojechał na audiencję do jego domu w Mar-a-Lago. Przeznaczył, podobnie jak kilku innych prezesów, milion dolarów na fundusz na uroczystą inaugurację Trumpa. A w styczniu tego roku Amazon ogłosił, iż ma w planach wypuścić dokument o Melanii Trump, który wyprodukuje sama pierwsza dama. Firma miała zapłacić za to 40 mln dolarów.
3. Mark Zuckerberg
"Ostatnie wybory to swego rodzaju punkt zwrotny" - stwierdził otwarcie Mark Zuckerberg w swoim styczniowym wideo o tym, jak zmienia zasady gry na Facebooku i Instagramie. w uproszczeniu chodzi o zlikwidowanie fact-checkingu i wprowadzenie specyficznie, po Muskowemu rozumianej wolności słowa (na portalach Zuckerberga będzie można teraz swobodnie napisać, iż imigranci kradną, geje to świry, a Żydzi są bardziej pazerni niż chrześcijanie). Jak stwierdził, tego wymaga duch czasów, bo obecne zasady moderacji są "odklejone od dyskursu głównego nurtu". Zuckerberg najpewniej nie wprowadza zmian z bólem serca - w przeszłości zasady moderacji treści na Facebooku ulegały zaostrzeniu nie dlatego, iż on sam tak sobie wymyślił, tylko pod presją poprzednich ekip rządzących. Co Meta chce osiągnąć teraz? Proste: większą ekspansję i większe zyski. Deklaracje Zuckerberga ze styczniowego wideo nie pozostawił zbyt wiele pola do domysłów. Sam świetnie się przedstawił przed milionami Amerykanów:
"Będziemy współpracować z prezydentem Trumpem, żeby przeciwstawić się rządom na całym świecie. Ścigają one amerykańskie firmy i naciskają na większą cenzurę. USA ma najsilniejszą konstytucyjną ochronę wolności słowa na świecie. [Tymczasem] w Europie stale rośnie liczba ustaw, które instytucjonalizują cenzurę i utrudniają tworzenie jakichkolwiek innowacji. Kraje Ameryki Łacińskiej mają tajne sądy, które mogą nakazać firmom usuwać treści po cichu. Chiny choćby nie dopuściły naszych aplikacji do działania w swoim kraju. Możemy stawić czoła temu globalnemu trendowi tylko dzięki wsparciu amerykańskiego rządu".


4. Sundar Pichai
Tu krótko, bo chyba da się opowiedzieć najmniej soczystych szczegółów. Pichai - prezes spółki Alphabet (Google, YouTube) - na zaprzysiężeniu siedział w pierwszym rzędzie i, podobnie jak Bezos czy Zuckerberg, przekazał milion na fundusz inauguracyjny Trumpa. Google Cloud też ma rządowe kontrakty -przede wszystkim z Departamentem Obrony, ale także z cywilnymi agencjami federalnymi.


No to jeszcze może taki przerywnik poza kolejką...
Na zaprzysiężenie Trumpa przyjechali nie tylko amerykańscy biznesmeni. Obecny był też Shou Chew, Singapurczyk, dyrektor zarządzający TikToka. Inauguracja miała miejsce dzień po niedzieli, kiedy aplikacja TikTok dramatycznie zamknęła się dla amerykańskich użytkowników - jak poinformowała, w efekcie przegłosowanej ponadpartyjnie ustawy "zakazującej TikToka" (której od kilku miesięcy głośno sprzeciwiał się Donald Trump). Kilka godzin później TikTok powstał z martwych. W komunikacie pop-up - który zobaczyło 170 mln użytkowników aplikacji w Stanach - znalazły się gorące wyrazy wdzięczności dla nowego prezydenta. Więcej o zakazie, powrocie i związanych z tym zawirowaniach opowiedzieliśmy w specjalnym odcinku "Co to będzie" w dniu zaprzysiężenia. Z Miłoszem Wiatrowskim-Bujaczem pisaliśmy też o TikToku w naszym tekście o pierwszych triumfach i planach Trumpa:


Czytaj także:


Obietnice to jedno, realia - drugie. Co będzie z obietnicami Trumpa


I wracamy do Amerykanów i amerykańskich firm. Proszę:
5. Sam Altman
Prezes OpenAI (ChatGPT) też należał do tych, którzy wpłacili milion dolarów na fundusz inauguracyjny Trumpa. I w tym momencie warto wspomnieć, iż tego rodzaju hojne dary wywołały reakcję po demokratycznej stronie sceny politycznej. Do Altmana przyszedł list od senatorki Elizabeth Warren i senatora Michaela Bennetta, w którym napisali, iż szef OpenAI ma w przymilaniu się do Trumpa "jasny i bezpośredni interes". Altman skomentował, iż to śmieszne - i iż nikt mu takich listów nie wysyłał, kiedy przekazywał darowizny demokratom. Przedtem, w grudniu, mówił w telewizji Fox News, iż z przyjemnością wesprze wysiłki Trumpa służące "wprowadzeniu naszego kraju w erę AI".
Już wiemy: ta przyjemność Altmana nie ominie. 22 stycznia Trump ogłosił, iż w ramach nowego programu Stargate firmy Oracle, SoftBank i właśnie OpenAI będą rozwijać w Stanach infrastrukturę związaną z rozwojem sztucznej inteligencji. Potężna inwestycja ma w ciągu czterech lat pochłonąć choćby 500 mld dolarów. "Uważam, iż z innym prezydentem nie byłoby to możliwe. Jesteśmy podekscytowani, iż możemy to zrobić" - powiedział Altman. Ta ekscytacja jest zrozumiała, bo OpenAI ostatnio cienko przędzie. Jesienią firma przewidywała, iż za rok 2024 odnotuje straty w wysokości 5 mld dolarów przy przychodach wynoszących ok. 3,7 mld. Co może najweselsze - OpenAI traci, nie zarabia, choćby na subskrypcjach premium Chata GPT. Plan ChatGPT Pro kosztuje dużo, 200 dolarów miesięcznie, ale ludzie korzystają z niego intensywniej niż zakładał prezes. Jak z rozbrajającą szczerością przyznał Altman w odpowiedzi na twitterowy komentarz: "Sam wybrałem cenę, myślałem, iż na tym zarobimy".


6. Marc Andreessen
A to już mniej znany pan. Andreessen nie jest prezesem żadnej spółki, z której produktów korzystacie na co dzień. W latach 90. był współtwórcą przeglądarek Mosaic i Netscape, potem został członkiem zarządu Facebooka. Dziś zajmuje się inwestycjami w start-upy technologiczne - na przestrzeni lat wyczuł sukces takich produktów jak Airbnb, Instagram, Pinterest czy Slack. Politycznie jest zaangażowany od lat, tyle iż zwykle sponsorował kampanie demokratów - od Billa Clintona w 1996 r. po Hillary Clinton dwadzieścia lat później. Ale w ubiegłym roku Andreessen ogłosił, iż tym razem poprze Trumpa. Na jego kampanię wpłacił przynajmniej 4,5 mln dolarów, przekazał też darowizny Partii Republikańskiej w kilku stanach. Po zwycięstwie Trumpa stwierdził, iż co dzień budzi się szczęśliwszy niż wczoraj.
Część tych szczęśliwych poranków miała najwyraźniej miejsce w samym Mar-a-Lago. W grudniu w podcaście "Honesty" Andreessen powiedział, iż spędza w rezydencji Trumpa "połowę czasu", doradzając prezydentowi-elektowi w takich tematach jak "technologia, biznes, ekonomia, zdrowie i sukces państwa". W tym kontekście dociekliwych może zainteresować fakt, iż firma Andreessena prowadzi fundusz American Dynamism inwestujący w "firmy wspierające interes narodowy" w sektorach takich jak obronność, lotnictwo czy przemysł. W portfolio American Dynamism są m.in. firmy zajmujące się wykorzystaniem technologii w zbrojeniówce - Anduril, Shield AI czy… SpaceX Elona Muska. Wykorzystanie AI dla celów militarnych to w ogóle konik Andreessena, który twierdzi, iż USA musi prowadzić pod tym względem wyścig zbrojeń z Chinami, a ten, kto go wygra, będzie rządzić światem.


7. Peter Thiel
Praktycznie wszyscy panowie powyżej w przeszłości byli kojarzeni raczej z progresywnymi czy liberalnymi poglądami. Musk popierał Obamę i Bidena, Bezosa martwił wpływ Trumpa na stan państwa, Andreessen przez dwie dekady wspierał kolejnych kandydatów Partii Demokratycznej na prezydenta. No to uwaga, z Peterem Thielem jest inaczej. Thiel - miliarder, inwestor w branżę tech, pierwszy zewnętrzny inwestor w Facebooka, mentor Marka Zuckerberga - od zawsze był w prawicowej awangardzie.
Mówi o sobie "konserwatywny libertarianin". Z ciekawszych publikacji: w eseju z 2009 r. Thiel pisał "nie wierzę już, iż wolność i demokracja idą w parze" (a to wszystko przez kobiety oraz beneficjentów świadczeń społecznych). W 2016 r. wsparł Trumpa finansowo, w tej kampanii - jak mówił - tego nie zrobił. Ale udało mu się coś innego: dał światu J.D. Vance'a. Obecny wiceprezydent trafił na wykład Thiela, kiedy studiował prawo na Yale. Mówił potem o tamtym spotkaniu, iż była to najważniejsza rzecz, jaka spotkała go na uniwersytecie. W 2017 r. Thiel zatrudnił Vance'a w swojej firmie inwestycyjnej, a następnie otoczył opieką jego pączkującą karierę polityczną. Przeznaczył (zainwestował?) 15 mln dolarów na jego kampanię do Senatu. I to on przyprowadził dzisiejszego wiceprezydenta na jego pierwsze w życiu spotkanie z Donaldem Trumpem. Nie ma J.D. Vance'a bez Petera Thiela.


W sobotę 18 stycznia, dwa dni przed zaprzysiężeniem Trumpa, Thiel zorganizował przyjęcie na jego cześć. W jego rezydencji w Waszyngtonie przy krewetkach i szampanie bawili się wspólnie czołowi politycy i technologiczni bonzowie. Przyjechał Mark Zuckerberg. Przyjechał Sam Altman. Przyjechali republikańscy senatorowie: Ted Cruz, Bill Hagerty, Dave McCormick. Przyjechał spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson. Przyjechał Donald Trump Jr. I przyjechał też, a jakże, J.D. Vance.


Zaczęliśmy od zdjęcia z inauguracji Trumpa, skończmy tym samym. Po uroczystości senator Bernie Sanders opublikował je z podpisem: "Kiedy zaczynałem mówić o oligarchii, wiele osób nie rozumiało, o co mi chodzi. To się zmieniło. Kiedy za Trumpem na jego zaprzysiężeniu siedzi trzech najbogatszych ludzi w Ameryce, to każdy rozumie, iż nasz rząd kontroluje teraz klasa miliarderów. Musimy stawić im czoła". Rzeczywiście. Gdyby Amerykanie obserwowali takie imprezy, takie narady, takie pielgrzymki i takie frukta w jakimś kraju Europy Wschodniej albo Ameryki Południowej, od razu wiedzieliby, jak nazwać ten ustrój.


Ale nie trzeba słuchać Sandersa, posłuchajmy samych zainteresowanych. Marc Andreessen, zapytany niedawno w wywiadzie, czy Ameryka to demokracja, czy oligarchia, odpowiedział, iż ta druga. I wyłożył zasadę z książki "The Machiavellians" Jamesa Burnhama, która, jak mówi, ukształtowała jego światopogląd: "Demokracja nigdy tak naprawdę nie istnieje. Nie ma w zasadzie takiego systemu jak demokracja. Bo zawsze, w każdym społeczeństwie w historii ludzkości, kończy się na tym, iż wąska mniejszość rządzi olbrzymią większością. A to dlatego, iż wąskie elity potrafią się zorganizować, a masy - nie". Wąskie elity technologicznych magnatów przy Trumpie zorganizowały się doskonale.
Idź do oryginalnego materiału