Sprawa wydatkowania środków z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) wywołała w ostatnich dniach ożywioną debatę polityczną i społeczną. Pojawiające się w mediach doniesienia o dofinansowaniach projektów, które z perspektywy opinii publicznej mogą uchodzić za kontrowersyjne – jak jachty, ekspresy do kawy czy usługi hotelarskie – uruchomiły lawinę komentarzy.
W centrum tej dyskusji znalazł się zarówno premier Donald Tusk, jak i lider opozycji Jarosław Kaczyński. O ile jednak Tusk zaprezentował postawę aktywnego zarządzania kryzysem, o tyle Kaczyński wykorzystał okazję do politycznego ataku, próbując przerzucić winę za problemy systemowe na obecny rząd.
Podczas konferencji prasowej w Łebie premier Donald Tusk odniósł się do zarzutów związanych z wydatkami z KPO w sposób jednoznaczny i chłodny. Zapowiedział kontrolę w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości i wyraził wątpliwości wobec dotychczasowych wyjaśnień minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz. Jego słowa – „mnie na razie te wyjaśnienia nie wystarczają” – były wyraźnym sygnałem, iż rząd nie zamierza lekceważyć problemu. Ta reakcja, pozbawiona emocjonalnej przesady, ale stanowcza, kontrastuje z wypowiedziami Kaczyńskiego, który od razu mówi o „rujnowaniu finansów państwa” i „aferze KPO”, bez uwzględnienia faktycznego kontekstu.
Warto bowiem ten kontekst przypomnieć. Środki z KPO przez niemal dwa lata były blokowane przez Komisję Europejską z powodu łamania zasad praworządności przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Polska była jednym z ostatnich państw Unii, które nie uzyskały dostępu do funduszy – nie z przyczyn formalnych, ale politycznych. To rząd PiS nie potrafił doprowadzić procesu legislacyjnego i negocjacyjnego do końca. Ostatecznie dopiero po zmianie władzy możliwe było spełnienie tzw. kamieni milowych i uruchomienie finansowania. Tworzenie dziś narracji, wedle której odpowiedzialność za strukturę wydatków KPO spoczywa wyłącznie na obecnym rządzie, jest intelektualnie nieuczciwe.
Wbrew zarzutom, Donald Tusk nie dystansuje się od problemu. Wręcz przeciwnie – przyznaje, iż choć nie jest autorem tych projektów, rozumie, jakie intencje przyświecały ich twórcom, w tym również poprzedniemu rządowi. Przypomina przy tym, iż część programów była projektowana jeszcze w czasie pandemii i miała na celu ratowanie konkretnych sektorów gospodarki, takich jak hotelarstwo czy gastronomia. Dziś, z perspektywy czasu, niektóre z tych wydatków mogą wydawać się mało trafione, ale nie były efektem lekkomyślności, tylko próbą ograniczenia skutków kryzysu.
Zarzuty o „marnotrawstwo” trzeba więc analizować nie przez pryzmat medialnych nagłówków, ale mechanizmów wdrażania funduszy. W programach unijnych to nie rząd decyduje o każdej złotówce – decyzje podejmują beneficjenci na podstawie ustalonych kryteriów, a wnioski są oceniane przez instytucje wdrażające. jeżeli pojawiły się nadużycia lub nieefektywności, należy je skontrolować i – w razie potrzeby – wyciągnąć konsekwencje. Tusk, ogłaszając audyt, podjął właśnie takie działania. Nie próbuje tłumaczyć wszystkiego polityczną retoryką, ale odwołuje się do procedur i odpowiedzialności administracyjnej.
Z punktu widzenia obywatela, najważniejsze jest nie tylko to, jak środki zostały wydane, ale czy władza reaguje na problemy w sposób adekwatny, przejrzysty i skuteczny. Na tym tle obecny rząd wypada znacznie dojrzalej niż jego poprzednicy, którzy przez długie miesiące ignorowali apele o przywrócenie praworządności i blokowali dostęp do miliardów euro. Ironią jest, iż dziś ci sami politycy – niezdolni do odblokowania funduszy – usiłują zbudować kapitał polityczny na krytykowaniu ich wydatkowania.
Nie oznacza to, iż sprawa jest błaha. Kontrola publicznych środków – zwłaszcza tych pochodzących z zadłużenia – musi być surowa i konsekwentna. Ale nie mniej ważne jest, by odpowiedzialność polityczna była rozliczana uczciwie. A ta za zmarnowane dwa lata bez środków z KPO spoczywa głównie na rządzie, który nie potrafił doprowadzić tej sprawy do końca.