Konstytucja czy lojalność partyjna? Spór Tuska ze Święczkowskim

3 tygodni temu
Zdjęcie: Święczkowski


Spór wokół listu prezesa Trybunału Konstytucyjnego Bogdana Święczkowskiego do komendanta głównego policji nie jest tylko kolejną odsłoną wojny na słowa. To spór fundamentalny – o to, czy Polska ma być państwem prawa, czy państwem politycznych protegowanych. Donald Tusk nie ukrywał irytacji i trudno się dziwić: treść listu Święczkowskiego jest nie tylko prowokacyjna, ale przede wszystkim groźna.

Prezes TK ostrzegł policję, iż wykonanie postanowienia sądu o siłowym doprowadzeniu Zbigniewa Ziobry przed komisję śledczą może „rodzić odpowiedzialność prawną, w tym także karną”. Innymi słowy: funkcjonariusz, który wykona wyrok sądu, ma się bać, iż to on stanie przed prokuratorem. Taki przekaz to zamach na elementarne zasady praworządności.

Donald Tusk zareagował ostro. – „Równie dobrze policja mogłaby powiedzieć, iż nie podoba jej się stanowisko w jakiejś sprawie Trybunału Konstytucyjnego, więc ich aresztują. To jest mniej więcej ten sam poziom idiotyzmu i kompletnej pogardy dla państwa prawa” – powiedział premier. Te słowa są dosadne, ale trafiają w sedno. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której prezes najważniejszego organu konstytucyjnego podważa wyroki sądów powszechnych?

Święczkowski, dawny prokurator, od lat znany jest ze swojej lojalności wobec Zbigniewa Ziobry i obozu PiS. Jego list to nie głos niezależnego strażnika konstytucji, ale interwencja politycznego żandarma – jak określił go Tusk. „Jak PiS zdecydował, iż na czele Trybunału stanie ktoś taki, jak pan Święczkowski, to chyba nikt nie miał wątpliwości, iż bardziej chodzi tam o pisowskiego żandarma, niż o kogoś, kto ma pilnować ładu konstytucyjnego” – dodał premier.

To stwierdzenie nie jest tylko publicystycznym chwytem. To diagnoza. Trybunał Konstytucyjny, który miał być filarem demokratycznego państwa prawa, został przez lata rządów PiS sprowadzony do roli partyjnej przybudówki. Zamiast rozstrzygać zgodnie z konstytucją, wydawał orzeczenia zgodne z interesem politycznym. List Święczkowskiego to kolejny dowód, iż zamiast bronić prawa, TK stał się narzędziem ochrony ludzi władzy.

Donald Tusk, broniąc decyzji sądu i prawa komisji śledczej do przesłuchania byłego ministra, stanął w obronie zasady, iż nikt nie jest ponad prawem. W państwie demokratycznym to sądy mają ostatnie słowo – nie politycy, nie ich dawni współpracownicy, nie partyjni nominaci w konstytucyjnych instytucjach. Gdy premier mówi: „To jest już taka kropka nad i, już takie kompletnie bezwstydne powiedzenie: co tam prawo, konstytucja, my tutaj będziemy rozstrzygać, jak to prawo ma wyglądać” – brzmi to jak ostrzeżenie, ale i jak wezwanie.

Polska stoi dziś na rozdrożu. Może wrócić na drogę rządów prawa albo pozwolić, by duch bezkarności pozostał w instytucjach państwa. W tym sporze Donald Tusk nie walczy o partyjne punkty, ale o podstawowe zasady: o to, by policjant wiedział, iż ma słuchać sądu, a nie politycznego listu prezesa Trybunału.

Święczkowski może pisać kolejne ostrzeżenia, ale jego słowa brzmią jak echo minionej epoki. Epoki, w której konstytucja była przeszkodą, a nie drogowskazem. Epoki, w której Trybunał służył partii, a nie obywatelom. jeżeli Polska ma iść do przodu, trzeba to jasno powiedzieć: prezes TK nie jest od tego, by straszyć policję. Jest od tego, by strzec konstytucji. A skoro tego nie robi, to Donald Tusk ma rację – nie mamy dziś sędziego konstytucyjnego, mamy pisowskiego żandarma.

Idź do oryginalnego materiału