Konserwatyzm z twardą szczęką Nawrocki buduje PiS przyszłości

22 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


W Prawie i Sprawiedliwości powoli dojrzewa zmiana, której wielu działaczy nie chce jeszcze dostrzec, część udaje, iż jej nie ma, a reszta najzwyczajniej nie ma odwagi o niej mówić głośno.

Jarosław Kaczyński — polityk, który przez dekady trzymał polską prawicę w żelaznym uścisku — traci wpływy. I choć formalnie przez cały czas przewodzi partii, coraz wyraźniej widać, iż do roli faktycznego rozgrywającego wchodzi Karol Nawrocki — już nie drobny aparatczyk, ale prezydent Rzeczypospolitej. Głowa państwa, dysponująca prestiżem i polityczną osłoną, a jednocześnie działacz o twardych poglądach i jeszcze twardszych ambicjach.

Nawrocki nie musiał zdobywać wpływów powoli. Prezydencka władza — choćby ograniczona — daje narzędzia: możliwość nadawania tonu debacie, budowania zaplecza, kreowania narracji. A przede wszystkim — autorytet instytucjonalny, którego Kaczyński nie jest w stanie już skopiować. To nie „człowiek z drugiego szeregu”, ale ktoś, kto dzięki urzędowi gra z zupełnie innego pułapu. I choć dla wielu wyborców PiS jego nazwisko wciąż brzmi mniej znajomo niż nazwisko prezesa, dziś w partyjnych kuluarach wywołuje więcej napięcia niż sam Kaczyński.

Nie chodzi tylko o ambicję. Kaczyński, choć przez cały czas potrafi wywołać aplauz wiernych zwolenników, coraz częściej sprawia wrażenie polityka minionej epoki. Jego diagnozy są powtarzalne, język — coraz bardziej defensywny, a strategia — obronna, pełna nostalgii za czasem, gdy wystarczyło wskazać „wroga narodu”, by wygrywać wybory. Tyle iż dziś Polska wygląda inaczej, a partia, która kiedyś obiecywała „przyszłość zwykłym ludziom”, ugrzęzła w przeszłości.

Prezydent Nawrocki nie zamierza modernizować PiS. Przeciwnie — jego wizja polityki jest bardziej doktrynalna, bardziej moralistyczna i mniej pragmatyczna niż ta, którą w swoich najlepszych latach potrafił przyjmować Kaczyński. To polityka rozumiana nie jako przestrzeń kompromisu, ale pole bitwy ideowej. Polska — w jego narracji — to państwo oblężone, zagrożone kulturową i geopolityczną dekadencją Zachodu.

Taki przekaz mobilizuje najtwardsze jądro elektoratu, ale jednocześnie spycha partię na kurs zderzeniowy ze społeczeństwem, które — czy się to PiS podoba, czy nie — coraz częściej szuka spokoju, normalności i polityki codzienności, a nie permanentnej mobilizacji moralnej.

Kaczyński latami blokował naturalną sukcesję, tłumacząc to troską o jedność ruchu. Dziś ta decyzja mści się na nim z całą mocą. Bo tam, gdzie zabrakło planu, wyrosła ambicja — a instynkt Karola Nawrockiego jest jasny: wykorzystać autorytet urzędu, by przejąć realne przywództwo w obozie.

Budowanie lojalnego zaplecza, intensywna obecność w debacie, ideologiczne przywództwo — to nie przypadkowe ruchy. To architektura przyszłości prawicy, w której Kaczyński ma pozostać symbolem, ale nie sternikiem.

Dla polskiej sceny politycznej to ponury scenariusz. PiS pod patronatem prezydenta Nawrockiego raczej nie zwróci się ku centrum — przeciwnie, kurs może zostać jeszcze zaostrzony.

Po latach instytucjonalnej erozji i polaryzacji trudno wyobrazić sobie, by kolejna dawka ideowego konfliktu mogła przynieść krajowi coś poza dalszym zmęczeniem i chaosem społecznym.

Prezydent Nawrocki może odziedziczyć partię. Nie odziedziczy jednak charyzmy Kaczyńskiego ani politycznej zręczności, którą prezes kiedyś potrafił stosować. Może za to przejąć jego najtwardsze instynkty — bez filtrów, bez hamulców i bez tej odrobiny cynicznego realizmu, która kiedyś ratowała PiS przed samym sobą.

Idź do oryginalnego materiału