W 2016 r. w środowisku ekspertów i w mediach zawrzało: rząd PiS niemal całkowicie zrezygnował z konkursów na stanowiska w służbie cywilnej. To było aktem symbolicznym i realnym – ukoronowanie „partyzacyjnej” strategii obsadzania urzędów. W miejsce balansu wprowadzono model „wszystko w łapach polityka”, gdzie najważniejsze stanowiska trafiały do znajomych, towarzyszy bractwa partyjnego, ale co ważniejsze – bez sprawdzenia. W efekcie państwo straciło na przewidywalności, urzędnik przestał myśleć o karierze, a kabaret „przychodni po znajomości” rozgościł się na dobre.
Konkursy – łagodne narzędzie, które przywróci ład
Czy chcemy wrócić do czasów, gdy stanowiska dawano na podstawie CV, doświadczenia i realnej wiedzy? Oczywiście. Zaczynając od „rekomendacji” i dobrych praktyk: konkursy pilotażowe w sektorze IT, w skarbówce, w departamencie cyfryzacji – to drobne kroki, ale świadczące o determinacji. Docelowo: konkursy „na wszystko” – od sekretarza do kierownika departamentu.
Po co to wszystko?
Bo tacy ludzie – karierowicze z krwi i kości, przygotowani, z tożsamością zawodową – potrafią działać. Potrafią wprowadzić efektywność, zaangażowanie, mierzalne wskaźniki. W przeciwieństwie do „społeczników-wyborców” z partyjnym zacięciem, ale bez realnych kompetencji, potrafią zrobić system. Nie przekonują plakatami i deklaracjami, ale wdrażają narzędzia, raportują efekty, budują procesy oraz zostawiają po sobie wartościowe procedury.
Dowód z przeszłości: początki lat 2000
Spójrzmy wstecz. Zaraz po wejściu do UE, 2001–2004 – średnio ponad 14 na każde 15 stanowisk obsadzano przez konkursy. Pół-amatorów, spekulantów i „dobre twarze” pomijano – wtedy liczyła się jakość.
Na najwyższe posadki – rzecz jasna – przez cały czas szły nominacje: polityczne, towarzyskie i inne. Ale to jest cena za suwerenność partii rządzącej – nie na każdym szczeblu musi królować konkursowość.
Feudalna, ale sprawna wizja państwa
Z wolnej amerykanki „wszystko przez znajomości” wolę państwo sterowane przez profesjonalistów. Takich, którzy mają czym się legitymować, którym zależy na karierze, a przez to – na efektach. Nie licytujmy się, kto ma większe plecy lub większe poparcie społecznikowskie – licytujmy się kwalifikacjami. I miejmy odwagę uznać, iż konkursy są narzędziem elitarnym, ale służą elitarnemu państwu.
Bo lepiej, by państwo rządził ktoś, kto wielokrotnie przeszedł selekcję w boju, niż ktoś, kto przyszedł z kopertą lub listem polecającym.