Koniec Ziobry. choćby w PiS mają go dość

7 godzin temu
Zdjęcie: Ziobro


W Prawie i Sprawiedliwości narasta napięcie, którego źródłem wcale nie jest rządząca koalicja, ale polityk jeszcze niedawno będący jednym z filarów obozu prawicy. Sprawa Zbigniewa Ziobry — jego nieobecność, unikanie konfrontacji z wymiarem sprawiedliwości, a przede wszystkim ciągnące się za nim zarzuty — zaczyna być dla PiS ciężarem trudnym do udźwignięcia. A świadectwem tego napięcia stały się słowa jednego z najbardziej wpływowych polityków tej partii, Ryszarda Terleckiego.

W środę w Sejmie Terlecki, zwykle znany z lojalności wobec partyjnej narracji, tym razem nie owijał w bawełnę. Zapytany o sytuację w PiS, przyznał otwarcie, iż ugrupowanie traci „na wewnętrznych wojnach frakcji, które się teraz coraz ostrzej ścierają”. To rzadkie w ustach polityka tej rangi wyznanie, wskazujące, iż spór wokół Ziobry stał się czymś więcej niż kolejną partyjną niezgodą — zaczyna być pęknięciem przebiegającym przez cały obóz.

Odpowiedź Terleckiego na pytanie dotyczące unikania przez Ziobrę kontaktu z wymiarem sprawiedliwości była jeszcze dosadniejsza. „To oczywiście nas topi” — powiedział bez wahania. Ta krótką fraza, z pozoru rzucona mimochodem, można uznać za najważniejsze polityczne zdanie tygodnia. Odsłania bowiem rosnącą świadomość w PiS, iż dalsze trwanie przy byłym ministrze sprawiedliwości przestaje mieć jakiekolwiek polityczne uzasadnienie.

Ziobro od wielu miesięcy jest nieobecny w życiu publicznym, a jego unikanie powrotu do kraju nie tylko wzbudza pytania, ale także staje się tematem kłopotliwym dla dawnych sojuszników. W tej sytuacji wypowiedź Terleckiego działa jak zawór bezpieczeństwa: to sygnał do opinii publicznej, iż partia dostrzega problem i dystansuje się od konsekwencji, jakie Ziobro generuje.

Co istotne, to nie anonimowy polityk czy sfrustrowany działacz z regionu, ale były wicemarszałek Sejmu — jeden z najbardziej wpływowych strategów w PiS. Jego słowa można więc odczytywać nie jako osobistą opinię, ale jako ujawnienie realnych nastrojów w partyjnych gabinetach, gdzie coraz trudniej udawać, iż sprawa Ziobry jest jedynie wrogą narracją politycznych przeciwników.

Kiedy dziennikarze dopytywali, czy Terlecki zaleciłby Ziobrze powrót do kraju — odpowiedź, choć półżartobliwa, odsłoniła kolosalny dystans, jaki dziś dzieli polityka PiS od jego dawnego koalicjanta. „Ja bym nie zalecał, bo oczywiście go zamkną” — powiedział. A potem dodał równie znamienne zdanie: „Publiczność telewizyjna tak uważa w większości, tak mi się wydaje”.

W politycznym przekładzie oznacza to jedno: Ziobro stał się dla PiS wizerunkowym obciążeniem tak dużym, iż jego pojawienie się w Polsce mogłoby jedynie pogłębić kryzys. Nie chodzi już o ocenę jego działań, ale o realny koszt polityczny, który partia musi ponosić, broniąc postaci coraz mniej akceptowalnej dla opinii publicznej.

PiS przez lata współtworzył wizerunek Zbigniewa Ziobry jako niezbędnego architekta twardej polityki wobec wymiaru sprawiedliwości. Dziś jednak ten sam Zbigniew Ziobro, osaczony przez zarzuty i unikający konfrontacji, staje się symbolem wszystkiego, czego elektorat prawicy ma dość: chaosu, niejasności i wewnętrznych sporów, które przestały przypominać konstruktywną debatę, a zaczęły być — jak mówi Terlecki — „wojnami frakcji”.

To właśnie dlatego jego słowa brzmią nie tylko jak diagnoza, ale także jak ostrzeżenie: dopóki sprawa Ziobry nie zostanie rozwiązana, PiS będzie walczył nie tylko z przeciwnikami, ale także z własnym cieniem.

Idź do oryginalnego materiału