W piątek 5 września prezydent Donald Trump przemianował Departament Obrony na Departament Wojny. Żeby ta zmiana - na razie wprowadzona rozporządzeniem - oficjalnie i na stałe weszła w życie, musi ją jeszcze zatwierdzić Kongres. Ale szef departamentu Pete Hegseth, nie czekając na formalności, już powiesił sobie na drzwiach gabinetu tabliczkę z napisem "Sekretarz Wojny".
REKLAMA
Zobacz wideo Granda z agendą - dlaczego Sikorski nie wie, z czym do Trumpa jedzie Nawrocki?
Skąd ta decyzja? Jak stwierdził Trump: "W świetle tego, co dziś się dzieje na świecie, ta nazwa bardziej pasuje". Bardziej wymowny od prezydenta był sekretarz Hegseth (były prezenter Fox News, który jako żołnierz Gwardii Narodowej brał udział w działaniach wojennych w Afganistanie, Iraku i zatoce Guantanamo). Jak stwierdził: "Będziemy działać w ofensywie, a nie tylko defensywie. Maksymalna śmiercionośność - nie letnia legalność. Agresywne skutki bez poprawności politycznej. Będziemy wychowywać wojowników, nie tylko obrońców". Poprawności politycznej - jakiejkolwiek definicji tego mglistego pojęcia by nie użyć - w Stanach Donalda Trumpa nie ma już dawno. A wojowniczość prezydenta i jego administracji widać ostatnio na każdym kroku - i w kraju, i poza nim.
Kraj. Czas apokalipsy w Chicago
Pamiętacie dwie słynne sceny z filmu "Czas apokalipsy"? Pierwszą, tę najsłynniejszą, w której amerykańscy żołnierze przy wtórze "Cwału Walkirii" ostrzeliwują wietnamską wioskę z helikopterów? I drugą, w której pułkownik Kilgore - półnagi, w kapeluszu kawalerzysty, na tle zadymionego rudego nieba - mówi, iż kocha zapach napalmu o poranku? To teraz zobaczcie sobie ten post Trumpa na Truth Social:
Chipocalypse NowFot. Truth Social/@realdonaldtrump
W poście czytamy: "Chicago zaraz się dowie, dlaczego to się nazywa Departament WOJNY". Są na obrazku helikoptery, jest ogień, jest stosowny kapelusz, a żeby na pewno nikomu nie umknęło, do czego to nawiązanie - jest też napis "Chipocalypse now". Twórcom generatywnej AI pewnie się nie śniło, iż przy pomocy wyplutej zeń grafiki amerykański prezydent wypowie wojnę amerykańskiemu miastu. Tylko napalm z cytatu Kilgore'a prezydent zmienił na "deportacje". Chicago ma być kolejnym miastem, na które Trump naśle wojsko, żeby pomagało w łapankach na imigrantów.
"Wchodzimy - nie powiedziałem kiedy, ale wchodzimy" - powiedział Trump o Chicago we wtorek 2 września. Źródło amerykańskiego radia NPR (amerykański urzędnik, który rozmawiał z dziennikarzami anonimowo) potwierdził, iż Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego zawnioskował do Pentagonu o wsparcie w operacjach deportacyjnych w rejonie Chicago. Nie będzie to pierwsze miasto, które znalazło się na celowniku ICE - amerykańskiej służby deportacyjnej. W czerwcu opisywałam łapanki i naloty urządzane przez ICE w Kalifornii (Trump wyprowadził wojsko na ulice. "To są rebelianci"). Agenci robią naloty na zakłady pracy, zatrzymują ludzi na ulicach na podstawie koloru skóry, a deportowanym można zostać nie tylko do kraju pochodzenia, ale też do ośrodków, które przypominają bardziej obóz koncentracyjny niż więzienie. Do tłumienia kalifornijskich protestów przeciwko ICE Trump wysłał Gwardię Narodową. Podobna historia rozegrała się latem w stolicy, w Waszyngtonie.
Wracając do Chicago… Burmistrz miasta, Brandon Johnson, podpisał ostatnio rozporządzenie wykonawcze o tym, iż miejska policja nie będzie współpracować z agentami ICE. "Nasi funkcjonariusze, którzy codziennie ciężko pracują, zwalczając przestępczość, nie będą zatrzymywać pojazdów i stawiać punktów kontrolnych dla prezydenta" - powiedział. A wysyłaniu sił zbrojnych do Chicago bardzo jasno sprzeciwił się JB Pritzker - gubernator stanu Illinois. Jak stwierdził, w razie decyzji o użyciu wojska stan jest gotów walczyć z rządem federalnym w sądzie. Tak samo zresztą postąpiły Los Angeles i Waszyngton. Ale tego, co wcześniej wydarzy się na ulicach Chicago, sądy nie cofną. A w mieście mieszka ok. 800 tys. osób pochodzenia latynoskiego - głównej grupy, którą wzięło na cel ICE.
Zagranica. Wenezuela, czyli co JD Vance ma gdzieś
W marcu tego roku administracja Donalda Trumpa zesłała do obozu w Salwadorze - bez sądu, wyroku i daty zwolnienia - 238 Wenezuelczyków. Prezydent utrzymywał wówczas, iż deportowane osoby to rzekomo członkowie wenezuelskiego gangu Tren de Aragua. USA w tym roku wpisało go na swoją listę organizacji terrorystycznych. (O warunkach panujących w obozie i o tym, na jak słabych podstawach uznawano Wenezuelczyków za gangsterów, mówiłam w kwietniu w podcaście "Co to będzie"). Trump przez cały czas dużo mówi o tym, iż z Wenezueli do Stanów szerokim strumieniem płyną narkotyki. Prezydenta kraju, Nicolása Maduro, nazywa "jednym z największych handlarzy narkotyków na świecie". W sierpniu podwoił nagrodę za informacje, które mogłyby doprowadzić do jego aresztowania - teraz wynosi ona 50 mln dolarów. Pytany o to, czy chciałby zobaczyć zmianę władzy w Wenezueli, Trump odpowiedział, iż "nie ma o tym rozmów" - ale też, iż ostatnie wybory w kraju były "bardzo dziwne". (USA, ale także Kanada i Unia Europejska, za legalnie wybranego prezydenta Wenezueli uznają Edmundo Gonzáleza Urrutię, który według sondaży exit poll wygrał wybory, a w tej chwili przebywa w Hiszpanii w związku z nakazem aresztowania wydanym przez administrację Maduro).
Prezydent Wenezueli Nicolás MaduroFot. REUTERS/Leonardo Fernandez Viloria
2 września Trump ogłosił, iż USA zniszczyło wenezuelską łódź. Według jego słów jednostka, która wypłynęła z Wenezueli, miała przewozić do Stanów narkotyki w ramach działalności Tren de Aragua. Amerykanie zabili 11 członków jej załogi. To pogwałcenie praw człowieka i prawa morskiego. Za BBC Verify przytaczam tu dwa cytaty specjalistów w temacie:
Prof. Michael Becker (Trinity College w Dublinie): "To, iż amerykańscy urzędnicy opisują osoby zabite w amerykańskim nalocie jako terrorystów narkotykowych, nie sprawia, iż stają się legalnymi celami militarnymi. USA nie jest zaangażowane w konflikt zbrojny ani z Wenezuelą, ani z organizacją przestępczą Tren de Aragua".
Prof. Luke Moffet (Queen's University w Belfaście): "Uznawanie wszystkich za terrorystów (...) nie sprawia, iż państwa mogą omijać prawo międzynarodowe".
Trumpiści nic sobie z tego nie robią. I wydaje się, iż im są wyżej w hierarchii, tym mniej mają poważania dla prawa międzynarodowego. Republikański senator Lindsay Graham napisał na Twitterze, iż atak na łódź świadczy o tym, iż "do miasta przyjechał nowy szeryf". Sekretarz Stanu Marco Rubio ogłosił, iż Stany Zjednoczone "będą walczyć z kartelami narkotykowymi wszędzie, gdzie działają wbrew amerykańskim interesom" - i iż USA będzie wysadzać kolejne łodzie. Ale nic nie przebije wiceprezydenta JD Vance'a. Napisał na Twitterze, iż "zabijanie członków karteli, którzy trują naszych współobywateli, to najlepszy użytek, jaki możemy zrobić z wojska". A kiedy zwrócono mu uwagę, iż zabijanie cywili to zbrodnia wojenna, wiceprezydent odparł: "W d*pie mam, jak to nazwiesz".
Jednocześnie USA zaczęło przesuwać część sił zbrojnych bliżej Wenezueli. Na południowe Morze Karaibskie trafiły dodatkowe amerykańskie okręty z pociskami Tomahawk, pojawiła się też łódź podwodna. W piątek 5 września Biały Dom potwierdził, iż wysyła 10 myśliwców F-35 do Portoryko, gdzie w tej chwili amerykańskie wojsko prowadzi także manewry desantowe. W sumie w pobliżu Wenezueli stacjonuje teraz ponad 4 tys. amerykańskich marines i żołnierzy marynarki wojennej. Wszystkie te ruchy Trump skomentował tak: "Nie chcemy, żeby narkotyki zabijały u nas ludzi".
O co w tym chodzi? Najprostsza interpretacja jest taka: Trump woli, żeby mówiło się o jego walce z narkotykami i o złym prezydencie Maduro niż o wewnętrznych problemach USA. Nie od dziś wiadomo, iż kiedy w kraju sprawy idą średnio, można przekierować uwagę narodu na wroga, który czyha nań z zewnątrz, i w ten sposób konsolidować naród wokół flagi, armii i władzy. Dzisiaj średnio wygląda w USA choćby rynek pracy. Najnowsze dane jasno wskazują, iż sektor prywatny ostro przyhamował z zatrudnieniami, rośnie za to liczba zwolnień - w sierpniu w Stanach wyrzucono z pracy tylu ludzi, iż ostatnio gorzej było tylko w czasie pandemii i kryzysu 2007-2009. A Nicolás Maduro - i pozostająca poza amerykańską strefą wpływów Wenezuela - całkiem nieźle nadaje się na figurę wroga demokracji, wolności i wszystkiego, co Amerykanom drogie. Można go malować nie tylko jako narkotykowego lorda, ale też zwracać uwagę na związki Wenezueli z Chinami albo Iranem.
A co się stanie? jeżeli Stany Zjednoczone postanowią zaatakować Wenezuelę, jak najbardziej są w stanie obalić rząd Maduro i wywołać chaos w państwie. Ale jeżeli na tym nie poprzestaną, tylko - niesione własną opowieścią o walce z narkotykami - realnie wypowiedzą wojnę uzbrojonym gangom, będzie im już znacznie trudniej. USA już kiedyś mierzyło się z przeciwnikiem, który prowadził przeciwko niemu partyzancką walkę w dżungli. Nie ośmielam się przypuszczać, iż prezydent Trump - tak chętnie nawiązujący do "Czasu apokalipsy" - już nie kojarzy, iż było w amerykańskiej historii coś takiego jak wojna w Wietnamie. Sam jako młody człowiek przedstawił lewe zaświadczenie lekarskie, żeby uniknąć poboru i nie musieć walczyć z wietnamskimi partyzantami. Teraz to samo - tylko w Wenezueli - chciałby zafundować innym.