Po ośmiu latach dominacji na krajowej scenie politycznej Prawo i Sprawiedliwość przeżywa moment, który — jak się zdaje — sam Jarosław Kaczyński uważał za niemożliwy. Formacja, która jeszcze niedawno potrafiła narzucać narrację i rytm debaty publicznej, dziś sprawia wrażenie ugrzęźniętej w politycznej defensywie. Lider partii, dotąd uchodzący za genialnego stratega, coraz częściej zdaje się bezradny wobec nowych reguł gry, które sam współtworzył, ale których teraz nie potrafi kontrolować.
Kaczyński, który przez lata budował pozycję politycznego demiurga — człowieka, który „wie lepiej”, „rozumie głębiej” i potrafi przewidywać ruchy przeciwników — dziś wygląda raczej na szachistę, który utracił instynkt. Jego wypowiedzi stają się obronne, nerwowe, a przede wszystkim powtarzalne. Wciąż te same frazy, te same strachy, te same insynuacje o „zamachu na suwerenność”, „dyktacie elit” czy „zdradzie narodowej”. Retoryka może przez cały czas mobilizuje twardy elektorat, ale przestaje wystarczać, by rozszerzać poparcie. A to właśnie ta zdolność rozstrzyga o długowieczności politycznych projektów.
Największym paradoksem obecnej sytuacji jest fakt, iż Kaczyński znalazł się w roli, której najbardziej się obawiał: roli lidera reagującego, a nie kreującego. PiS nie ma programu na nową rzeczywistość. Opozycja, którą przez lata przedstawiano jako nieporadną i rozhisteryzowaną, przejęła stery państwa i — choć z trudnościami — odbudowuje instytucje, prowadzi politykę europejską, uporządkowuje relacje z Zachodem. Nie jest to proces spektakularny, ale w porównaniu z chaosem i konfliktem ostatnich lat — wyraźny.
PiS próbował zareagować powrotem do retoryki „oblężonej twierdzy”. Jednak dziś, gdy koalicja rządząca nie tylko nie pogrąża się w kryzysach, ale konsekwentnie umacnia pozycję Polski w UE, narracja o „katastrofie” zaczyna brzmieć groteskowo. W efekcie partia wygląda jak ugrupowanie oderwane od realiów, a jej lider — jak strateg bez strategii.
Część komentatorów twierdzi, iż Kaczyński po prostu się politycznie wypalił. To nie tylko kwestia wieku czy dekad spędzonych w pierwszym szeregu polskiej polityki. To przede wszystkim wynik zamknięcia się w wąskim gronie doradców, którzy utwierdzają przywódcę w przekonaniu o własnej nieomylności. Kaczyński nie prowadzi już dialogu — nie tylko z Polską, ale choćby z własnym środowiskiem. Jego decyzje coraz częściej wyglądają na motywowane emocjami, a nie kalkulacją. Konflikt zamiast strategii, urażona ambicja zamiast wizji.
W ten sposób lider PiS staje się zakładnikiem własnej narracji. Partia, która przez lata mobilizowała wyborców strachem przed wrogiem — symbolem nierozliczonych elit III RP, „układu”, „Brukseli” — dziś sama nie potrafi znaleźć przeciwnika, który uwiarygodniłby jej opowieść. A bez wroga Kaczyński traci polityczne paliwo.
To nie jest wyłącznie osobisty kryzys Kaczyńskiego. To rozdroże dla całej polskiej prawicy. PiS nie przygotował sukcesji. Żaden polityk nie budzi zaufania prezesa na tyle, by przejąć ster i pchnąć partię w nowym kierunku. Efekt? Uwięzienie w politycznym limbo: między nostalgią za przeszłą potęgą a brakiem pomysłu na przyszłość. jeżeli PiS nie dokona głębokiego resetu, grozi mu los ugrupowań, które nie zrozumiały momentu, w którym historia zaczęła się toczyć bez nich.
Tymczasem Kaczyński wydaje się wierzyć, iż wystarczy poczekać, aż „naród się obudzi”. Problem w tym, iż polityka nie znosi stagnacji. A Polska — zmęczona konfliktem, szukająca stabilizacji — może już nie być gotowa na powrót do świata, w którym jedyną odpowiedzią na rzeczywistość jest wieczna walka.

22 godzin temu














