Publiczny spór Andrzeja Dudy i Jacka Kurskiego nie jest przypadkiem – to symptom głębszego kryzysu na prawicy. Były prezydent spóźnioną odwagą podważa autorytet lidera, były szef TVP broni go w desperackim tonie, a Jarosław Kaczyński milczy. To milczenie pokazuje, iż era niekwestionowanego przywództwa dobiega końca.
Ostatnie spięcie między Andrzejem Dudą a Jackiem Kurskim odsłania w całej pełni kryzys przywództwa na prawicy. Z jednej strony mamy byłego prezydenta, który po zakończeniu kadencji zaczyna mówić otwarcie o tym, co jeszcze niedawno wywołałoby gniew prezesa. Z drugiej – byłego szefa Telewizji Polskiej, który wciąż widzi swoją rolę jako obrońcy jedynego słusznego przywództwa. Nad tym wszystkim unosi się zaś cisza Jarosława Kaczyńskiego – cisza, która mówi więcej niż tysiąc słów.
Andrzej Duda, goszcząc w podcaście „Żurnalisty”, odważył się na coś, czego unikał przez całą swoją prezydenturę – postawił pytania o wiek Kaczyńskiego i jego zdolność do sprawowania realnego przywództwa. Zwrócił uwagę na skostniałe spojrzenie, na „bagaż PRL”, na to, iż prawie osiemdziesięcioletni lider nie musi być najlepszym przewodnikiem dla współczesnej Polski. Samo w sobie nie jest to odkrywcze – w przestrzeni publicznej ten temat pojawiał się wielokrotnie. Problem polega na tym, iż Duda mówi o tym dopiero teraz, kiedy nie grozi mu już gniew prezesa.
To klasyczna cecha jego kariery: deklarowana niezależność zawsze przychodziła spóźniona. W czasie urzędowania, zamiast odważnie stawiać granice, Duda wielokrotnie stawał się wykonawcą politycznej woli PiS. Dopiero dziś, z dystansu, mówi o tym, iż „mało było Kaczyńskiego w jego prezydenturze”. Tyle iż to właśnie brak asertywności wobec lidera PiS uczynił z niego polityka postrzeganego jako figuranta. Dzisiejsze refleksje, choć trafne, mają w sobie posmak rozgrzeszenia samego siebie – a nie realnej analizy sytuacji.
Jacek Kurski, niegdyś główny propagandzista PiS, wkroczył do gry z charakterystycznym dla siebie patosem. W obronie Kaczyńskiego zaatakował Dudę, zarzucając mu „brak szacunku”, „infantylną egzaltację” i – co szczególnie brzmi groteskowo – „ejdżyzm”. Kurski, który sam przez lata cynicznie wykorzystywał TVP jako narzędzie politycznej walki, dziś stara się kreować na strażnika jedności prawicy. Problem w tym, iż broni postaci coraz mniej zdolnej do realnego przywództwa, a jego własne polityczne znaczenie jest iluzoryczne.
W rzeczywistości Kurski nie reprezentuje dziś żadnej istotnej siły. Jego nazwisko kojarzy się raczej z kompromitacją telewizji publicznej niż z poważnym głosem w dyskusji o przyszłości prawicy. Jego reakcja na słowa Dudy jest rozpaczliwą próbą przypomnienia o własnej obecności w politycznym obozie, który de facto odsunął go na margines.
Najciekawsze w całej tej wymianie zdań jest to, iż Kaczyński milczy. Kiedyś takie słowa – podważające jego zdolność przywódczą – spotkałyby się z natychmiastową, brutalną odpowiedzią partyjnej machiny. Dziś prezes ogranicza się do obecności w mediach kontrolowanych przez PiS i unika bezpośrednich konfrontacji. To dowód, iż jego polityczna siła słabnie.
Prawdziwy problem nie polega na tym, iż Duda czy Kurski się spierają. Problem polega na tym, iż cała partia nie ma jasnej wizji sukcesji. Opozycja wewnętrzna wobec Kaczyńskiego nie wynika z idei ani programu – wynika z pragmatyki politycznej. Każdy szuka nowego patrona, bo każdy widzi, iż czas obecnego dobiegł końca.
Sytuacja, w której były prezydent i były szef TVP publicznie przerzucają się oskarżeniami o lojalność wobec Kaczyńskiego, jest symbolem erozji przywództwa. To już nie są kontrolowane spory, które prezes rozstrzyga jednym telefonem. To proces, w którym obóz władzy rozpada się na frakcje, a każdy walczy o swoje miejsce w przyszłości.
Dla zwykłego wyborcy ten obraz jest czytelny: politycy prawicy coraz mniej myślą o Polsce, a coraz bardziej o sobie. Kaczyński, niegdyś mistrz strategii, dziś staje się zakładnikiem własnego wieku, stylu przywództwa i braku przygotowania następców. Kurski przypomina cień dawnego propagandysty, który sam szuka politycznego znaczenia. A Duda – polityk, który przez lata był symbolem uległości, teraz próbuje w ostatniej chwili zbudować narrację o swojej niezależności.
To wszystko razem składa się na obraz końca pewnej epoki. Epoki, w której Jarosław Kaczyński był centralną figurą polskiej polityki. Dziś jego obóz traci spójność, a spory między dawnymi sojusznikami są tego najlepszym dowodem.