To koniec pewnej epoki – i to w atmosferze raczej kompromitacji niż triumfu. Kiedy lider partii, która jeszcze niedawno miała być „trzecią siłą” w polskiej polityce, otwarcie mówi swoim wyborcom: „Dziękuję, ale mam ciekawsze i bardziej opłacalne zajęcia” – kończy się nie tylko jego osobista droga, ale i złudzenia tysięcy sympatyków.
Bo jak można wierzyć w kogoś, kto sam zdejmuje ręce z kierownicy i ucieka z pokładu, tłumacząc się nowymi „planami zawodowymi”? To nie jest obraz odpowiedzialnego lidera – to obraz człowieka, który nigdy tak naprawdę nie chciał być kapitanem, tylko celebrytą polityki.
Był już Palikot, była Nowoczesna, teraz przychodzi kolej na Polska2050. Schemat ten sam: partia zbudowana na jednym nazwisku, jednym pomyśle i chwilowym entuzjazmie. A gdy lider się potyka – cała konstrukcja wali się jak domek z kart.
Niektórzy wyborcy czują się zdradzeni, inni po prostu wzruszą ramionami. Ale historia pokazuje jasno: zawsze znajdzie się nowy projekt, nowa „nadzieja środka”, która przyciągnie sfrustrowanych i rozczarowanych. Koło się kręci, a wielka polityka toczy dalej, jakby nigdy nic.
Tymczasem jeden rozdział zamyka się definitywnie – i to w stylu, który bardziej przypomina ucieczkę niż pożegnanie zwycięzcy.