Koniec Andrzeja Dudy. Prezydentura w stanie rozkładu

1 tydzień temu

„Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy” – słowa Leszka Millera, które zyskały trwałe miejsce w polskim słowniku politycznym, brzmią dziś jak bezlitosny akt oskarżenia wobec Andrzeja Dudy.

Ustępujący prezydent, kończący drugą kadencję w atmosferze gasnącego autorytetu, coraz wyraźniej ujawnia deficyt nie tylko przywództwa, ale i politycznego wyczucia. Jego ostatnie działania nie wpisują się w żadną spójną wizję ani strategię państwową – są raczej nerwowym miotaniem się, próbą przypodobania się wszystkim i nikomu zarazem.

W wywiadzie dla trzech niszowych, choć prawicowych kanałów internetowych – Nowego Ładu, Otwartej Konserwy i Klubu Jagiellońskiego – Andrzej Duda podjął temat Ukrainy w sposób, który jeszcze niedawno uznany byłby przez jego własne zaplecze za szerzenie „narracji Kremla”. Z ust prezydenta padły słowa, które budzą konsternację: „Nie da się dłużej ignorować faktu, iż niektóre działania władz w Kijowie godzą w polski interes gospodarczy”. I dalej: „Pomoc Ukrainie nie może być bezwarunkowa”. Takie wypowiedzi, choć wyjęte z kontekstu mogą się wydawać wyważone, uderzają dziś w fundament dotychczasowej polityki zagranicznej Polski po 2022 roku. Padają nieprzypadkowo – w momencie, gdy obóz Dudy traci polityczne znaczenie, a on sam ewidentnie próbuje rozpocząć nowy etap w swojej karierze, grając na kilku fortepianach jednocześnie.

Problem w tym, iż fortepiany te są rozstrojone. Duda nie potrafi odnaleźć się ani jako mąż stanu, ani jako lojalny członek obozu, który wyniósł go do prezydentury. Po latach dryfowania między lojalnością wobec Jarosława Kaczyńskiego a własnymi ambicjami, kończy kadencję w stanie politycznej izolacji. choćby media sympatyzujące dotąd z PiS nie kryją już znużenia. „Jakie interesiki załatwia Andrzej Duda?” – to tytuł jednego z najgłośniejszych ostatnio tekstów Łukasza Warzechy na łamach Do Rzeczy. Autor nie owija w bawełnę: „Duda nie wie, czy chce być gwarantem ciągłości państwa, czy rzecznikiem własnych emocji. Zostało mu półtora tygodnia, ale już teraz wygląda to jak dryf w pustkę”.

Równie krytyczny ton słychać wśród samych polityków PiS. Choć większość unika wypowiedzi pod nazwiskiem, w kuluarach narasta frustracja. Jeden z doświadczonych posłów z południa Polski mówi wprost: „Duda gra pod siebie, ale nie ma już żadnej siły sprawczej. Stara się być niezależny, kiedy już nikt nie jest nim zainteresowany”. Inny dodaje: „Jeśli myśli o jakiejś karierze międzynarodowej, to powinien zrozumieć, iż w Europie nie ceni się oportunistów bez kręgosłupa”.

Przez całą swoją prezydenturę Andrzej Duda zmagał się z wizerunkiem „długopisu prezesa” – określeniem, które przylgnęło do niego po serii podpisów pod ustawami forsowanymi przez PiS, niezależnie od ich konstytucyjności. Próby emancypacji – jak choćby zawetowanie ustaw sądowych w 2017 roku – zawsze kończyły się kapitulacją. Dziś nie tylko nie odzyskał podmiotowości, ale stracił również wsparcie własnego obozu.

W tle majaczy niepokojący kontekst spekulacji o przyszłości Dudy po opuszczeniu Pałacu Prezydenckiego. Pojawiają się pogłoski o ambicjach objęcia funkcji międzynarodowej, np. komisarza w UE lub specjalnego przedstawiciela NATO ds. Ukrainy. Jednak brak konsekwencji w polityce zagranicznej i jawne pęknięcia w dotychczasowym kursie nie budują wiarygodności. Tym bardziej, iż część jego ostatnich wypowiedzi – jak słowa o „niedopuszczalnych naciskach ukraińskich elit na polski biznes” – brzmi jak echo tez podnoszonych przez środowiska skrajnej prawicy.

Zamiast domknięcia prezydentury w sposób godny i odpowiedzialny, obserwujemy jej rozpad. Duda w ostatnich tygodniach stał się bohaterem komentarzy nie z powodu inicjatyw politycznych, ale z powodu jałowych wystąpień, coraz bardziej dziwacznych wypowiedzi i prób znalezienia nowej roli – jakby już teraz, jeszcze w trakcie urzędowania, testował na sobie różne maski. W żadnej nie wypada przekonująco.

Andrzej Duda kończy swoją kadencję z politycznym bagażem kompromitacji, zmarnowanych szans i deklaracji bez pokrycia. Jak pisał Tadeusz Konwicki, „trzeba umieć zejść ze sceny”. Tego jednak prezydent się nie nauczył. Zamiast wyjścia z klasą, serwuje opinii publicznej festiwal żenujących ruchów, które kompromitują nie tylko jego samego, ale i urząd, który przez tyle lat sprawował.

Idź do oryginalnego materiału