Kongres PSL. Rolnik ciągle szuka żony

1 dzień temu

W Warszawie zakończył obrady jednodniowy XIV Kongres Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jak przystało na ugrupowanie, które w swoim programie ideowym ma zapis, iż jako jedyna formacja polityczna niezmiennie wspiera polską wieś i rolnictwo, spotkanie zamiast w sali OSP na Podlasiu albo Rzeszowszczyźnie, odbyło się w DoubleTree by Hilton Hotel & Conference Centre Warsaw.

Zjazd zakończył się zgodnie z tradycją tej partii: w sposób przewidywalny i miękki. 15 listopada Władysław Kosiniak-Kamysz, lekarz z Krakowa, kolejny raz został prezesem ugrupowania, które od lat pełni w polskiej polityce jedną rolę – politycznego doczepu.

Kosiniak-Kamysz, wicepremier i szef MON, konkurencji nie miał zbyt dużej – do wyborów stanął tylko on. Głos na ministra obr. narod. oddało 946 (98,85 proc.) delegatów, 10 było przeciw (1,04 proc.), jeden wstrzymał się od głosu, ale jego nazwiska nie ujawniono.

Większa różnorodność panowała wśród działaczy chcących zostać przewodniczącym rady naczelnej stronnictwa. Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu, pokonał dotychczasowego szefa rady Waldemara Pawlaka. Byłemu premierowi pozostały dwie placówki, w których realizuje się dla dobra polskiej wsi: Senat RP i Związek Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej, gdzie nieprzerwanie, od 5 kwietnia 1992 r., pełni funkcję prezesa zarządu głównego.

PSL istnieje po to, by trwać, będąc jednocześnie kołem ratunkowym dla wszystkich, którzy tego potrzebują. Historia tej formacji, choć chętnie opakowywana w symbole dawnego ruchu ludowego, jest przede wszystkim historią politycznej mimikry. Dzisiejsze PSL nie powstało ani w czasach Witosa, ani Mikołajczyka. W swojej praktycznej, realnej formie narodziło się około 1990 roku jako kontynuacja ZSL-u – partyjnego sojusznika PZPR, który nigdy nie istniał po to, by reprezentować wieś, ale po to, by ją kontrolować. Ten duch politycznej giętkości przetrwał wszystkim transformacjom, nazewnictwu i rebrandingowi.

PSL ma jedną cechę niezmienną: zawsze musi mieć partnera. Od lat 40. dopasowywało się do komunistów, po 1989 roku bez oporów wchodziło w koalicje z SLD, potem z Platformą, tworzyło efemeryczne byty z ugrupowaniami centrowymi, a ostatnio choćby próbowało politycznego ożenku z ruchem Szymona Hołowni. W polityce każdy ma jakieś preferencje. PSL ma tylko jedną: utrzymać pozycję politycznej kurtyzany.

Stąd biorą się wszystkie problemy tej partii, ale i wszystkie jej sukcesy. W oczach wielu Polaków PSL stało się symbolem oportunizmu – ugrupowaniem bez poglądów, bez programu, za to z ogromnym apetytem na stanowiska. I choć ludowcy potrafią tworzyć koalicje, zdobywać wpływy i zarządzać samorządami, to społecznego szacunku nie zyskali nigdy. Nikt nie szanuje tych, którzy nie potrafią określić, kim są. Oportunizm w polityce nie wywołuje podziwu, rodzi co najwyżej pobłażliwą irytację.

Tymczasem na kongresie można było usłyszeć o „stabilności”, „doświadczeniu”, „szacunku dla tradycji”. Tyle iż ta stabilność oznacza tylko to, iż PSL ma wyjątkowy talent do przetrwania. Ta tradycja sprowadza się do trzymania się każdego, kto akurat posiada władzę. A doświadczenie? To przede wszystkim wprawa w organizowaniu lokalnych sieci, które cementują wpływy partii w gminach i powiatach. To nie jest działanie ideowe, ale czysta praktyka politycznej konserwacji.

Samorządy od lat są bastionem PSL. Nie dlatego, iż ludzie są zachwyceni programem partii, ale dlatego, iż w wielu miejscach powstały lokalne układy, w których lojalność wobec ugrupowania gwarantuje święty spokój i stabilność stołków. To mechanizm, który nie ma nic wspólnego z reprezentacją interesów mieszkańców. To metoda trwania. PSL nie zarządza. PSL obsadza.

Nic więc dziwnego, iż metafora „rolnika z PSL-u, który ciągle szuka żony” trafia w punkt. Ta partia jest jak bohater telewizyjnego reality show: stale w poszukiwaniu partnera, stale gotowa na kompromis, byle tylko zostać w programie. Wszystko jedno, kto stoi po drugiej stronie. PSL nie szuka wartości – szuka związku. I zawsze go znajduje.

I tu ukłon w stronę nowego-starego prezesa: trzeba nie mieć ani grama zahamowań ani poczucia przyzwoitości, żeby zgodzić się na takie stanowisko. Lekarz rodzinny jako szef MON, to pokazuje, iż dla Kosiniaka-Kamysza i PSL władza jest ważniejsza niż jakiekolwiek kwalifikacje czy zdrowy rozsądek. To tak, jakby magister psychologii miał nagle zająć się dojeniem kóz – z tą różnicą, iż prawdopodobnie poradziłby sobie lepiej niż prezes ludowców w roli ministra od wojny i pokoju.

Dlatego żaden kongres, żadne przemówienia, żadne deklaracje Kosiniaka-Kamysza nie zmienią podstawowego faktu: PSL nie istnieje dla wyborców. PSL istnieje dla koalicji. To partia, która, gdyby mogła, zawarłaby sojusz z każdym, kto zapewni jej dostęp do władzy. A społeczny odbiór tej praktyki jest równie prosty, co bezlitosny: sprzedajnych osobników się nie szanuje.

W trakcie obrad kongresu wódz PSL zapowiedział, iż w nadchodzących wyborach parlamentarnych partia wystartuje w pełni samodzielnie. Zaznaczył, z pełną powagą, iż decyzja ta ma odzwierciedlać niezależny charakter PSL jako ugrupowania politycznego. Społeczeństwo może być więc spokojne – stronnictwo nie pokona progu wyborczego.

→ red.

16.11.2025

• collage: barma / Gazeta Trybunalska

Idź do oryginalnego materiału