Konflikt na Ukrainie się nie skończy

myslpolska.info 14 godzin temu

Nie wierzę w zakończenie konfliktu na Ukrainie. Trump i Putin mogą tymczasowo zamrozić działania wojenne – prawdopodobnie głównie z rosyjskiej strony – będzie to jednak co najwyżej kolejne z cyklu porozumień rozpoczętego we wrześniu 2014 roku w Mińsku.

Między Ukrainą i Rosją trwać będzie „wojna hybrydowa”, prawdopodobnie z okazjonalnymi incydentami zbrojnymi w postaci ostrzału transgranicznego z obydwu stron, ukraińskimi atakami sabotażowymi, dywersyjnymi i terrorystycznymi na terytorium rosyjskim i na dawnych terytoriach ukraińskich przyłączonych po 2014 roku przez Rosję, być może też okazjonalnymi „karnymi” atakami rakietowymi i dronowymi Rosji na Ukrainę.

Przesłankami dla uznania prawdopodobieństwa takiego właśnie rozwoju wypadków jest sytuacja w Zagłębiu Donieckim w latach 2014-2022 a także wydarzenia mającego podobny charakter konfliktu o Górski Karabach (1988-2023). Obecna linia frontu, przebiegająca w przybliżeniu na rzekach Żerebiec, Bachmut i Dniepr, nie stanowi rozgraniczenia mającego oparcie w jakichkolwiek znaczących czynnikach geograficznych, surowcowo-przemysłowych, administracyjnych, etnicznych, językowych lub religijnych.

Nierównowaga siły

Możliwe w tej chwili zamrożenie działań wojennych na Ukrainie na warunkach jankeskiego dyktatu jest więc ze strony Trumpa jedynie efektowną fanfaronadą, z zamiłowania do której dał się on już poznać podczas swojej poprzedniej kadencji (bombastyczny szczyt z Kim Dzong Unem w Singapurze w czerwcu 2018 roku, który finalnie nie przyniósł jednak żadnych efektów).

Niezdrowe jest już samo następstwo wypadków, w którym wojnę sprowokowaną przez Ukrainę a rozpoczętą przez Rosję kończą USA, będące jej jedynym prawdziwym zwycięzcą. Rozpalenie się konfliktu na Ukrainie przekreśliło bowiem eurazjatyckie projekty gospodarcze i infrastrukturalne wiążące Rosję i Chiny z Unią Europejską, co było największym zagrożeniem dla wpływów atlantyckich talassokracji.

USA, które brutalnie rzuciły Ukrainą o ziemię uświadamiając Zełenskiemu podczas jego wizyty w Waszyngtonie kto w obecnym układzie światowym posiada rzeczywistą moc sprawczą, przy kolejnym kaprysie Trumpa mogą rzucić o ziemię Rosją lub którymkolwiek innym ośrodkiem eurazjatyckim równie obrazowo jak w tej chwili Ukrainie uświadamiając jego kierownictwu iż to właśnie jankesi posiadają w tej chwili najsilniejsze karty. Elementarną lekcją realizmu politycznego jest bowiem, iż słabość prowokuje do zwróconej na słabego projekcji siły.

Receptą na pokój i współpracę w Eurazji nie jest więc „prorosyjska” ekipa w Waszyngtonie (która może sama diametralnie zmienić kurs na antyrosyjski lub zostać zastąpiona przez inną ekipę która zrobi to za nią), ale zbalansowanie fatalnej światowej nierównowagi sił, w ramach której brakuje w tej chwili ośrodka siły który równoważyłby przytłaczającego glob jankeskiego Molocha. Ośrodek taki może wyłonić się poprzez wewnętrzne zdynamizowanie Eurazji drogą wzajemnej integracji jej głównych ośrodków siły (oś Paryż-Berlin-Moskwa-Pekin).

Czynniki konfliktogenne ze strony ukraińskiej

Strona ukraińska nie pogodzi się też na pewno ze stratami terytorialnymi. choćby jeżeli Zełenski zgodzi się przerwać wojnę lub zostanie zastąpiony u władzy przez kogoś kto zrobi to za niego, pozostaną jeszcze bezkompromisowi i bojowo nastawieni ukraińscy nacjonaliści. Cała dotychczasowa historia państwa ukraińskiego obrazuje jego ogólną niesterowność i wtórność w stosunku do rzeczywistych podmiotów władzy na Ukrainie. Oficjalny Kijów nie będzie więc w stanie kontrolować działających na formalnie podlegającym jego władzy terytorium grup zbrojnych i kapitałowych. Powtórzyć się może sytuacja z Czeczenii z lat 1996-1999, gdy po oficjalnym zakończeniu działań wojennych kraj ten stał się przestrzenią penetracji rewolucyjnych grup islamistycznych i wywiadów wrogich Rosji państw oraz matecznikiem sił starających się destabilizować Rosję i podkopywać jej panowanie na północnym Kaukazie.

Na Ukrainie za „głębokie państwo” tworzące rzeczywistą architekturę polityczną w tym kraju uznać można prozachodnią narodowo-liberalną inteligencję, kapitalistyczną oligarchię, grupy nacjonalistyczne oraz rodzime i zachodnie służby specjalne. Żadna z tych grup nie jest zainteresowana normalizacją z Rosją; dotychczas spychały one na kurs antyrosyjski choćby tych prezydentów Ukrainy którzy u początku swoich kadencji deklarowali iż nie będą na niego wchodzić (Kuczma, Janukowycz, Zełenski) lub też odsuwały ich od stanowiska gdy opierali się ich naciskom (Janukowycz).

Na poziomie najbardziej elementarnym narodowo-liberalna inteligencja ukraińska i nacjonaliści utożsamiają się z ideą Ukrainy jako państwa zachodniego; opartego na ideach obywatelskiej, narodowej, rządów prawa, konstytucjonalizmu i trójpodziału władz, racjonalizmu, jednostki jako podmiotu stosunków politycznych i społecznych, modernizmu i cywilizacyjnego liberalizmu. Idea ta jest przeciwieństwem idei Ukrainy jako kraju Ruskiego Świata, tak więc w dzisiejszym kontekście – pozostającego w orbicie wpływów Federacji Rosyjskiej, czy też ujmując rzecz w kategoriach bardziej tradycyjnych – będącej częścią imperium rosyjskiego.

Kwestia ukraińskiej oligarchii kapitalistycznej jest bardziej skomplikowana, bowiem wywodzi się ona z radzieckiej jeszcze biurokracji gospodarczej i jako taka pierwotnie zorientowana była na Federację Rosyjską. Słabość rosyjskiego kapitalizmu sprawiła jednak, iż z upływem czasu kapitalistyczna oligarchia Ukrainy wiązała się coraz silniej z zachodnim systemem kapitalistycznym, który mógł zaoferować jej więcej niż strona rosyjska. Moskwa próbowała co prawda opierać właśnie na ukraińskiej oligarchii swoje wpływy w tym kraju, finalnie okazało się jednak iż miała za słabe karty. W odróżnieniu jednak od inteligencji i nacjonalistów, zachodnia orientacja ukraińskiego kapitału ma charakter utylitarny a nie tożsamościowy. Innymi słowy, Rosja byłaby w stanie ponownie pozyskać tę grupę, wzmacniając swoją atrakcyjność dla niej.

Co do zachodnich (i ukraińskich) służb, to dążą one do destabilizacji Federacji Rosyjskiej poprzez działania obejmujące wspieranie terroryzmu, dywersji, sabotażu i zwróconego przeciw Rosji ekstremizmu. Najbardziej spektakularnym przykładem takich działań było wysadzenie Nord Stream 2 we wrześniu 2022 roku, choć mieści się tu szersze spektrum działań, nastawionych generalnie na przekształcenie Ukrainy w zarzewie antyrosyjskiej irredenty. W związku z niejawnością takich działań możemy jedynie spekulować co do zaangażowanych aktorów, łatwo jednak wskazać ośrodki szczególnie zainteresowane w rozbiciu politycznej a choćby terytorialnej jedności Federacji Rosyjskiej: Anglia, Francja Macrona, Polska, republiki bałtyckie, antyrosyjsko zorientowani muzułmanie (głównie z Kaukazu ale nie tylko), Gruzini itd. Najbardziej prawdopodobne jest, iż to właśnie ośrodki szczególnie często artykułujące pragnienie rozbicia Rosji zaangażowane są w działania do tego zmierzające.

Podsumowaniem na jakie pragnę tu naprowadzić Czytelnika, jest wniosek o strukturalnym a nie wtórnym charakterze konfliktu ukraińskiego. Co najmniej dwa (a najpewniej trzy) z czterech członów ukraińskiego „głębokiego państwa” zdają sobie sprawę, iż realizacja ich wizji narodowej Ukrainy jako państwa zachodniego wymaga zniszczenia rosyjskiego ośrodka siły w jego obecnym kształcie. Tęskniąca za prawosławnym imperium Rosja będzie bowiem zawsze zagrożeniem dla zwesternizowanej Ukrainy – w związku z ciągłością przestrzeni etnicznej, językowej, religijnej i geograficznej między obydwoma krajami.

Czynniki konfliktogenne ze strony rosyjskiej

Z drugiej strony, mające szerszą świadomość geopolityczną elementy w Rosji muszą zdawać sobie sprawę, iż przyszłość Rosji zależy od opanowania całej Ukrainy – może za wyjątkiem Hałyczyny (obwody lwowski, tarnopolski, iwanofrankowski dzisiejszego państwa ukraińskiego). Stawką konfliktu na Ukrainie (konfliktu o Ukrainę) nie jest opanowanie tej czy innej wioski w tym kraju o której istnieniu nigdy byśmy się nie dowiedzieli gdyby nie obecna wojna, ani też wyniszczenie materialne i ludzkie Ukrainy, ale polityczne podporządkowanie tego kraju Moskwie. Rosja z podporządkowaną sobie Ukrainą (oraz Kazachstanem – wspomnijmy przeprowadzoną w styczniu 2022 roku pod flagą OUBZ udaną interwencję rosyjską w tym państwie) stałaby się imperium i awansowała do poziomu gracza światowego.

Z kolei w sytuacji gdy 80% terytorium Ukrainy znajdzie się w zachodniej strefie wpływów i będzie nasycone zachodnią infrastrukturą cywilizacyjną, gospodarczą i wojskową, trudno będzie poważnie mówić o jakiejkolwiek rosyjskiej mocarstwowości. Alternatywny wobec Moskwy i antyrosyjsko zorientowany ośrodek ruski i prawosławny w Kijowie oznacza też dezorganizację autonomicznej ruskiej cywilizacji. Wspomnijmy, iż już trzydzieści lat temu Samuel Huntington zauważył, iż Ukraina jest państwem „obrotowym” i jej ewentualna westernizacja oznaczałaby koniec odrębnej cywilizacji nazwanej przez niego „prawosławną”.

We wrześniu 2022 roku Rosja formalnie anektowała obwody ługański, doniecki, zaporoski, chersoński a choćby fragmenty mikołajowskiego (ten ostatni nie był reprezentowany na ceremonii na Kremlu 30 września). Spośród wymienionych, strona rosyjska kontroluje dziś w pełni jedynie terytorium pierwszego z tych obwodów. Formalną aneksję poprzedzały co prawda wypowiedzi Putina grożącego atakiem atomowym w przypadku zagrożenia dla terytorium Federacji Rosyjskiej i dokonała się ona w warunkach ukraińskiej kontrofensywy zakończonej wycofaniem wojsk rosyjskich z Chersonia, należy ją zatem rozumieć raczej jako akt groźby Moskwy wobec Kijowa, mającej prawdopodobnie zapobiec ówczesnym ukraińskim działaniom kontrofensywnym, stworzyła ona jednak fakty prawne zarówno na płaszczyźnie rosyjskiego prawa konstytucyjnego jak i prawa międzynarodowego – będzie więc oddziaływać jako czynnik zapalny, choćby jeżeli strony zaangażowane bezpośrednio i pośrednio w konflikt na Ukrainie wolą dziś o konsekwencjach tego aktu nie pamiętać.

Zarówno zatem świadome elementy na Ukrainie, w Rosji jak i na Zachodzie muszą zdawać sobie sprawę, iż konflikt rosyjsko-ukraiński jest „zero-jedynkowym” konfliktem egzystencjalnym, z którego „żywa” może wyjść tylko jedna strona: albo Ukraina (choćby w obecnych okrojonych granicach) ustabilizuje się jako zachodnie państwo narodowe, Rosja zaś skazana będzie wtedy na upadek, albo Rosja podporządkuje sobie Ukrainę, oczyszczając ten kraj z liberalizmu, nacjonalizmu, penetrujących go wrogich służb specjalnych oraz wpływów zachodniego kapitału. Żaden stan pośredni nie będzie stabilny, nie będzie zatem rozwiązaniem ani rozstrzygnięciem konfliktu, nie będzie mógł więc też go zakończyć.

Urojenia rusofili

Przy okazji należy też polemicznie odnieść się do opinii (często egzaltowanych lub sentymentalnych) prorosyjskich entuzjastów, dopatrujących się w zaistniałym w tej chwili stanie rzeczy „zwycięstwa Rosji”. Z pewnym przybliżeniem można (być może) mówić o osiągnięciu przez Rosję przewagi na froncie, choć twierdzenie takie opierałoby się jedynie na dwóch przesłankach: zwycięstwach Rosji w bitwach pozbawionych znaczenia strategicznego (nieprzełamujących frontu) oraz powtarzanych często od kilku miesięcy w mediach doniesieniach o rzekomym wyczerpywaniu się Ukrainie zasobów ludzkich.

Ta druga przesłanka jest jednak dość słaba z uwagi na dwa czynniki; po pierwsze, po deklaracjach i krokach o odcięciu wsparcia sprzętowego i finansowego USA dla Ukrainy mówi się już raczej o wyczerpaniu się rezerw finansowych i materiałowych nie zaś ludzkich strony ukraińskiej, po drugie zaś, te same ośrodki które dziś wieszczą implozję państwa ukraińskiego dwa lata temu głosiły z równym przekonaniem tezy o rzekomym wyczerpywaniu się rezerw materiałowych (rakiety, amunicja itd.), ludzkich i finansowych Rosji i spodziewanym załamaniu się rosyjskiej inwazji, co jak wiemy nie nastąpiło.

Jak wspomniałem wyżej, stawką wojny na Ukrainie nie jest Artiomowsk czy jakaś inna Awdijewka, tylko Kijów i kontrola nad całą Ukrainą. Rosja takiej pozycji nie osiągnęła, w związku z czym nie można mówić o jej zwycięstwie geopolitycznym. 80% Ukrainy włączone zostało w toku wojny jednoznacznie do zachodniej strefy wpływów, włącznie z prawdopodobnym w tej chwili przejęciem ukraińskich złóż metali ziem rzadkich przez USA. Absurdem byłoby twierdzić, iż stan taki odpowiada dążeniom Rosji lub iż był wpisany w założenia „Specjalnej Operacji Wojskowej”– jest wręcz zaprzeczeniem celów wyartykułowanych przez Putina w jego ultimatum wobec NATO z 17 grudnia 2021 roku.

Rosyjskie osiągnięcia na Ukrainie są wręcz podręcznikowym przykładem „pyrrusowego zwycięstwa”, w tym przypadku oznaczającego osiągnięcie (domniemanej) przewagi na froncie, równocześnie zaś całkowitego niepowodzenia geopolitycznego, sumujących się w de facto porażkę. Rosja zarazem „wygrała” wojnę (przyłączyła ok. 109 tys. km²) jak i ją „przegrała”(nie udało jej się obalić władz w Kijowie ani odciąć od Zachodu większości Ukrainy).

Jeszcze mniej jednoznaczna musi być ocena dotychczasowych skutków wojny dla Ukrainy. Oficjalnie deklarowanymi przez Zełenskiego celami wojny obronnej a potem kontrofensywy było zachowanie niezależności politycznej od Rosji oraz odzyskanie jedności terytorialnej państwa. Pierwszy z celów został osiągnięty wraz z odparciem rosyjskiej ofensywy na Kijów na przełomie marca i kwietnia 2022 roku, szanse na realizację drugiego upadły wraz z klęską ukraińskiej kontrofensywy w drugiej połowie 2023 roku (szanse na odzyskanie Krymu, który zresztą ukraiński de facto nigdy nie był, zawsze były iluzoryczne). Ukraina straciła około 20% przedwojennego terytorium i kilka (jeśli nie kilkanaście) milionów obywateli którzy wyjechali na Zachód lub pozostali na terenach zajętych przez Rosję. Dodajmy do tego trudne do oszacowania straty ludzkie na froncie i zniszczenia infrastruktury. Również Ukraina zatem wojnę równocześnie „przegrała” (poniosła straty terytorialne, ludzkie oraz materialne) i „wygrała” (zachowała niezależność od Moskwy).

Nie należy oczywiście wierzyć z deklaratywne powody wojny, bowiem domniemane „przystąpienie Ukrainy do NATO i UE” było oczywistym dla wszystkich trzeźwego obserwatora majakiem. Z drugiej strony, domniemane rosyjskie pragnienie „obrony mieszkańców Donbasu” jest również jedynie zaklęciem ideologicznym, skoro od 2014 roku Rosja nie postarała się choćby o „wyzwolenie” całości obwodu donieckiego, we wrześniu-październiku 2022 roku porzuciła zaś bez większych oporów charkowszczyznę a w listopadzie tego samego roku również Chersoń, pozostawiając tam „na żer” ukraińskim służbom bezpieczeństwa i nacjonalistom swoich miejscowych kolaborantów. Powtórzmy tu więc, iż wojna toczy się o podporządkowanie Ukrainy Moskwie a nie o to czy Ukraina będzie w UE, czy spacyfikuje Donbas lub kto będzie kontrolował tę czy inną mieścinę na Loca Deserta.

Urojenia Zachojniaków

Sprawiwszy się z prorosyjskimi entuzjastami, odnieśmy się teraz do konserwatywnych zachodniaków, określających się niekiedy mianem „ofensywnych realistów” i cieszących się z przesunięcia zasięgu wpływów Zachodu na wschód w obliczu słabości „przeciwnika” (tzn. Rosji). Zacznijmy od tego, iż „ofensywny realizm” nie jest żadnym realizmem. Jego rzecznicy odrzucają wartość systemowej równowagi na rzecz rozszerzania wpływów popieranych przez siebie ośrodków siły, zapominając jednak iż w lekceważonej przez nich systemowej równowadze wyrażają się strukturalne warunki stabilności rozkładu sił. Układanie lub rozciąganie wektorów siły poza strukturalne ramy pozwalające wektory te ustabilizować jest niczym innym jak rozpraszaniem siły, czy – inaczej ujmując – jej marnowaniem.

Na rozpoznaniu tej schematy opiera się właśnie realistyczna krytyka „mocarstwowego przeciążenia” czyli rozciągania wpływów danego ośrodka siły na obszary które drenują siły takiego ośrodka lub których po prostu nie jest on w stanie ustabilizować. W historii istnieje mnóstwo przykładów takiego „mocarstwowego przeciążenia”: Hiszpania w XVI wieku w Niderlandach, Wielka Brytania na początku XX wieku w Afryce Południowej, Związek Radziecki po II wojnie światowej poza Eurazją, USA na początku XXI wieku na Bliskim Wschodzie, wreszcie – i to jest oparciem dla realistycznej krytyki Rzeczypospolitej Obojga Narodów i następnie polityki Józefa Piłsudskiego – Polska w XVII wieku i później w pierwszej połowie XX wieku na ukrainnych stepach.

Odnosząc te rozważania do konfliktu na Ukrainie, należy wziąć pod uwagę wcześniej wspomniane strukturalne uwarunkowania: Rosja i Ukraina (a także Białoruś) należą do tej samej przestrzeni etnicznej, religijnej, w znacznej mierze też językowej i historycznej, nie ma między nimi istotnych barier geograficznych – o tym wszystkim pisał Putin w opublikowanym w lipcu 2021 roku eseju „O jedności historycznej Rosjan i Ukraińców”. Innymi słowy, włączenie Ukrainy do zachodniej strefy wpływów – jak zresztą zauważył przed laty Huntington – byłoby równoznaczne z unicestwieniem autonomicznej ruskiej cywilizacji i unicestwieniem rosyjskiego ośrodka siły.

Ukraina jako przestrzeń wpływów Zachodu nie ma więc szans na stabilność u boku suwerennej Rosji. Konflikt Zachodu z Rosją o Ukrainę jest w takim układzie nieunikniony, jego eskalacja do poziomu wojny zaś bardzo prawdopodobna. Z uwagi na siłę Rosji konflikt taki – jakąkolwiek formę by przybrał – musiałby rozciągnąć się na lata lub choćby na dekady (lub też być bardzo gwałtowny – scenariusz „MAD” nie mieści się jednak w granicach racjonalnej strategii) a klęska Rosji, jak dowodzi tego choćby obecna wojna, nie byłaby bynajmniej przesądzona. Zmierzamy więc tu do wniosku, iż nie da się po prostu, korzystając ze słabości Rosji, „przesunąć” granicy wpływów Zachodu na wschód włączając do niej Ukrainę.

Możemy próbować zniszczyć rosyjski ośrodek siły, forsując westernizację Ukrainy. Tyle tylko, iż to przedsięwzięcie równie realistyczne co próba westernizacji Iraku po 2003 roku: zafundowanie sobie konfliktu tlącego się z różną intensywnością lata lub dekady, który wreszcie wyjałowi wciągnięte w niego mocarstwa, tak jak kolejne wojny na Ukrainie w XVII wieku wyczerpały siły ówczesnej Polski. Zdaje sobie z tego sprawę Donald Trump i (prawdziwi) realiści pokroju Mearsheimera, nie powtarzając błędów pseudorealistów („ofensywnych realistów”) pokroju Condoleezy Rice czy Donalda Rumsfelda którzy na początku wieku wciągnęli USA w bagna afgańskie i irackie.

Amerykański podatnik całkiem słusznie nie ma ochoty drenować swojej kieszeni na wojnę bez końca, w kraju którego nie byłby choćby w stanie wskazać na mapie a ekipa Donalda Trumpa całkiem słusznie nie chce doprowadzić do wyjałowienia USA z sił udziałem w konflikcie, ewentualne zwycięstwo w którym miałoby dla Waszyngtonu mniejsze znaczenie niż zużycie mocy do odniesienia tego zwycięstwa potrzebnych.

„Ofensywny (pseudo)realizm” jest tym bardziej nieracjonalny, iż istnieje dla niego alternatywa w postaci realizmu prawdziwego – rozpoznającego strukturalne uwarunkowania rozkładu sił i proponującego opartą na nich architekturę polityczną która miałaby szanse się utrzymać. Takim realistycznym rozwiązaniem który byłby również dolną granicą warunków akceptowanych przez Rosję (co zresztą Kreml wielokrotnie dawał do zrozumienia) byłby pozablokowy i neutralny status Ukrainy, dający Moskwie gwarancję iż kraj ten nie zostanie wykorzystany jako odskocznia do mniej czy bardziej otwartych ataków na Rosję.

Taką wizję artykułują prawdziwi realiści (czyli ci biorący pod uwagę strukturalne uwarunkowania rozkładu wektorów siły we wschodniej Europie) i osiągnięcie takiego stanu prawdopodobnie zapobiegłoby wojnie (nie bez powodu Rosja zaatakowała właśnie orientowaną przeciw niej Ukrainę a nie np. Kazachstan lub Mongolię – państwa posiadające długą granicę z Rosją i mające dla niej strategiczne znaczenie, zarazem zaś relatywnie słabo zaludnione, słabe również militarnie, posiadające jednak bogate złoża surowców, mające liczną mniejszość rosyjską przy północnej granicy jak Kazachstan lub w każdym razie objęte wpływami języka rosyjskiego jak Mongolia).

Konflikt na Ukrainie a sprawa polska

Odnieśmy się wreszcie na koniec do wpływu wojny na Ukrainie na wydarzenia w Polsce. Z niesmakiem ale w tej chwili już bez zdziwienia zauważyłem, iż konserwatyści – od tych będących osobami publicznymi, po tych których obserwuję w mediach społecznościowych – utożsamili dobro Polski ze zwycięstwem Zachodu a Rosję uznali za wroga. Niekiedy uzasadniane to jest „cywilizacyjnie” w jednym z dwóch wariantów – albo dany konserwatysta jest w istocie liberałem i utożsamia się z cywilizacją liberalną (wtedy jego argumentacja jest przynajmniej spójna) albo jest tradycjonalistą i jego ocena stanu rzeczy w oczywisty sposób rozchodzi się z faktami, będąc opartą na chciejstwie, urojeniach, fantazjach i uprzedzeniach. W obydwu przypadkach byłoby stratą czasu odnoszenie się tu do takich postaw.

W innym jednak wariancie pojawia się argument, iż zwycięstwo Zachodu byłoby dla Polski dobre, ponieważ przynależność Polski do bloku zachodniego jest dobra, gdyż pozwala nadrobić „zapóźnienie ekonomiczne” wobec tegoż Zachodu. Argument taki w ustach konserwatysty jest o tyle nie na miejscu, iż musi być on świadom, iż integracja Polski z Zachodem ma swoją cenę w postaci internalizacji liberalizmu. Od jednego z bardziej znanych konserwatystów usłyszałem choćby kiedyś, iż trzeba, generalnie, znosić liberalny ustrój polityczny i liberalną kulturę, byleby tylko być po przeciwnej geopolitycznie stronie niż Rosja.

Przedstawiciele konserwatyzmu tymczasem szczycili się zawsze iż sprawy kultury i – generalnie – „ducha” stawiali wyżej niż sprawy ekonomii. Całkiem słusznie zresztą, bo ekonomia, socjologia, psychologia społeczna i teoria cywilizacji już na początku XX wieku rozpoznały zależność gospodarności od czynników moralnych, kulturowych i religijnych. Oczywistym dla konserwatysty powinno zatem być, iż rozkład kultury i organicznych więzi społecznych przez liberalizm, w końcu znajdzie wyraz w zatracie przez dotknięte nim społeczeństwo dynamiki demograficznej, gospodarczej, intelektualnej, duchowej itd.

Znaczenie wojny na Ukrainie jest więc dla Polski dokładnie odwrotne, niż twierdzą konserwatyści (nieprzydatności dziś konserwatyzmu poświęcę zresztą odrębny felieton). Dobre dla Polski byłoby oczyszczenie jej z liberalizmu. Sprzyjające do tego środowisko powstałoby w sytuacji oczyszczenia z liberalizmu jak największej liczby innych państw – szczególnie tych geograficznie bliskich Polsce – oraz osłabienia wpływu ośrodków liberalnych na świecie.

Zwycięstwo Rosji na Ukrainie i podporządkowanie tego kraju Moskwie oznaczałoby oczyszczenie tego kraju z liberalizmu (i banderyzmu – zatem również rozwiązanie kwestii pochówku polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa): straciłyby tam znaczenie trójpodział władz, ideologia „praw człowieka”, liberalne „wybory” itd. Rosyjskie wojska nad Dniestrem a nie nad Siewiernym Dońcem to również możliwe wyjście takich państw jak Węgry, Słowacja i Turcja z bloku liberalnego. To być może również inny przebieg wyborów prezydenckich w Mołdowie i w Rumunii. To wreszcie prawdopodobna zmiana wektora polityki Serbii na wschodni.

Polska sąsiadowałaby więc z nieliberalnym imperium rosyjskim (obwód kaliningradzki, Białoruś, Ukraina), nieliberalną Słowacją, może choćby nieliberalnymi Węgrami (na Zakarpaciu) a w swoim otoczeniu miała też nieliberalną Turcję i Serbię. Tusk, Kaczyński oraz Wipler-Mentzen-Bosak byliby wtedy dużo mniej wiarygodną opcją polityczną a Braun byłby prawdopodobnie jednym z politycznych faworytów, niczym Georgescu w Rumunii. Perspektywy Antyliberalnego Przełomu w Polsce znacznie by się więc poprawiły.

Ronald Lasecki

fot. wikipedia

Idź do oryginalnego materiału