Konfederaci zaczną połykać własne języki. Rozmowa z ARTUREM DZIAMBOREM

8 godzin temu

– Spędził pan kilka lat w Konfederacji. Tam poznał pan Sławomira Mentzena? Jaki to jest człowiek?

– Całkowicie pozbawiony pokory. On nikogo nie traktuje jak partnera, a ludzie dla niego to jedynie cyferki, które może wpisać w tabelkę. Tak było przynajmniej w czasach, gdy z nim współpracowałem.

– Z czym był największy problem?

– To on musi decydować o wszystkim. Pracuje się tylko tak, jak on chce. Gdy wyczekał moment i przejął partię Janusza Korwin-Mikkego, to od razu było wiadomo, iż w pierwszej kolejności pójdą za tym decyzje personalne. Najpierw partia zmieniła nazwę, żeby nie kojarzyła się z Korwin-Mikkem (Partia Konfederacja Odnowy Rzeczypospolitej Wolność i Nadzieja [KORWiN] zmienia nazwę na Nowa Nadzieja – przyp. red.), a potem już poszło z górki.

– Co ma pan na myśli?

– Wycinanie ludzi. Wyrzucenie mnie było jeszcze dosyć łatwe, bo nie miałem realnej władzy, pojawiałem się tylko czasami w mediach, ale usunięcie Janusza Korwin-Mikkego jednak bulwersuje. A Sławek po prostu czyścił pole dla siebie i swoich kolegów. Na moje miejsce z Gdyni wszedł warszawski spadochroniarz Stanisław Tyszka. Najbardziej szokuje to, iż wszystko odbyło się po cichu, a Janusz Korwin-Mikke odchodził w niesławie jako ten, który spowodował, iż Konfederacja miała słaby wynik w wyborach 2023 (7,16 proc., 18 mandatów – przyp. red.). Niektórzy klaskali, iż wreszcie ktoś się tego dziada pozbył. To było nieuczciwe i nigdy nie powinno się wydarzyć.

Idź do oryginalnego materiału