W takich chwilach wszyscy jesteśmy amerykanistami. A czekając na głosowanie w Kolegium Elektorów zastanawiamy się, po kiego grzyba Amerykanie tak to sobie skomplikowali.
Widziałem trochę komentarzy, zawierających uzasadnienia typu „chodziło o wzmocnienie suwerenności stanów”. Te uzasadnienia dorabiane są post factum, bowiem sami twórcy konstytucji (The Framers) o tym akurat nie myśleli.
A o czym myśleli? Żeby już pójść do domu. Jak ujął jeden z nich (James Wilson), żadna kwestia tak bardzo ich nie poróżniła, jak sposób powoływania władzy wykonawczej.
Zdecydowali się na Kolegium Elektorów nie dlatego, iż to im się wydawało najlepszym rozwiązaniem tylko dlatego, iż wszytkie inne nie podobały im się jeszcze bardziej. Zadecydowała przesłanka, która gwałtownie okazała się kompletną pomyłką (o czym za chwilę).
Pierwszą propozycją rozważaną przez Framersów, było to, co dziś stosuje większość demokracji: wybór rządu przez parlament. Przegłosowano to 6 sierpnia 1787 – i projekt nie zdobył większości.
Framersi wierzyli w klasyczny, monteskiuszowski trójpodział władz. Większość demokracji (w tym amerykańska) i tak od niego odeszła, bo jest niepraktyczny.
To był główny argument pisowców kilka lat temu, podczas ich zamachu na sądy – iż „trójpodziału i tak nie ma”. No pewnie, iż nie ma, tak jak bielizna nie musi być biała. Trójpodziałem się dziś nazywa coś, co w rzeczywistości stanowi system „checks and balances” (zniszczony w Polsce przez PiS).
W 1787 jednak Framersi nie mieli wielu przykładów działających demokracji, wygrał więc argument o trójpodziale. Odrzucili ten projekt, a potem do 24 sierpnia zdążyli odrzucić wszystkie inne, wliczając w to (!) kolegium elektorskie.
Obrady się przeciągnęły. A przypominam, iż nie toczono ich w siedzibie parlamentu czy też w jakimś centrum kongresowym, tylko w skromnym, ciasnym budyneczku w Filadelfii.
Wielu delegatów miała kiepskie warunki noclegowe. Gdy przyjeżdżali, nie byli nastawieni na wielomiesięczną nasiadówę.
31 sierpnia delegaci przerzucili ten problem na specjalną komisję, którą wyłonili wśród siebie. Ta po czterech dniach wróciła do kolegium elektorskiego.
Za jego główną zaletę uznano… zapewnienie bezpartyjności wyboru. Jak to ujął Gouverneur Morris (to jest, wbrew pozorom, imię i nazwisko), „skoro Elektorzy będą głosować jednocześnie w dużym oddaleniu od siebie, unikniemy Wielkiego Zła tworzenia kabał. niemożliwe będzie też ich Skorumpowanie”.
„Kabały” („cabals”) to pejoratywne określenie proto-partii politycznych. Framersi mieli bolesną świadomość tego, iż sami są podzieleni i skłóceni, ale mieli nadzieję, iż to tymczasowa sytuacja – w dojrzałej republice te podziały znikną.
Wyobrażali sobie więc to kolegium tak, jak Alexander Hamilton w „Federalist #68”, iż będzie to grono ekspertów, „men most capable of analyzing the qualities”. Stąd ich bodaj najgłupszy pomysł, iż ten co dostanie najwięcej głosów zostanie prezydentem, a drugi w kolejności – wiceprezydentem.
Zafundowali tym sobie koszmarną sytuację, w której prezydent był z jednej kabały (np. Federalistów), a drugi z konkurencyjnej (np. z Demokratycznych Republikanów). Szybciutko się z tego wycofali, w 1804 przechodząc na system obowiązujący w zasadzie do dzisiaj. Że „kabały” wybierają w stanie elektorów, zobowiązanych do wskazania konkretnego prezydenta i wiceprezydenta.
Zamiast elitarnego grona bezstronnych ekspertów, o którym śnił Hamilton, mamy więc partyjne marionetki. Zdarzają się tzw. wiarołomni elektorzy, ale to rzadkość.
Większość Amerykanów chce zmiany tego systemu. W 1989 taka inicjatywa zdobyła miażdżące (83%!) poparcie w Izbie Reprezentantów, ale w Senacie miała za małą większość (tylko 54, a nie wymagane 60). I upadła.
W efekcie głos wyborcy z Wyoming jest 4 razy „cenniejszy” od głosu wyborcy z Kaliforni. To źle.
James Wilson pytał retorycznie: „Dla kogo tworzymy rząd? Dla ludzi czy dla wyimaginowanych tworów zwanych ‘Stanami’”?
Dla obywateli USA lepiej byłoby, gdyby kandydat dbał o głos każdego z nich, zamiast skupiać się na przypadkowych „swing states”. Granice stanów są sztuczne jak granice państw kolonialnych (bo w istocie pierwsze stany BYŁY koloniami).
Wbrew intencjom Framersów, Senat i Kolegium Elektorów stały się jednak instytucjami umacniającymi stanowe kabały. Jedna nie da ruszyć drugiej, więc Amerykanie ugrzęźli z tym in saecula saeculorum amen.
PS. Główne źródło: Robert A. Dahl, „How Democratic Is the American Constitution?”, Yale University Press 2003