Jak nazywa się minister zdrowia? To pytanie zadałem kilka dni temu w programie telewizyjnym poseł Koalicji Obywatelskiej. Nie wiedziała. Jej kolega z PSL również. W sumie to się nie dziwię.
Powołana kilka miesięcy temu Jolanta Sobierańska-Grenda miała odmienić polską służbę zdrowia. Przejęła resort po Izabeli Leszczynie, która w kampanii wyborczej opowiadała o czarodziejskiej różdżce, dzięki której pacjenci gwałtownie odczują diametralne zmiany. I faktycznie. Odczuli. Było coraz gorzej. Jak mówiła minister: „PiS płacił szpitalom za wszystko i trochę przyzwyczailiśmy się do tego, iż ten pieniądz jest”. Niebywałe.
Leszczyna została zdymisjonowana. Jej następczyni miała gwałtownie przedstawić plan zmian. Tymczasem minęło sto dni, a pozytywnych zmian nie widać. Samej minister również. Nie widać ani jej, ani efektów jej pracy. Słyszymy tylko o kolejnych szpitalach, które odmawiają przyjmowania pacjentów. I braku płatności przez NFZ w całej Polsce za wykonane zabiegi. Oraz o tym, iż co trzecia placówka jest niepotrzebna. Tymczasem likwidowane są kolejne porodówki. Jak głosił w Złotowie przedstawiciel rządu Donalda Tuska w terenie, wicewojewoda wielkopolski, kobiety nie muszą rodzić w szpitalach z pomocą lekarzy, tylko w karetkach z pomocą ratowników medycznych. Standardy godne XXI wieku. Rodzisz pod domem. Nowocześnie. Tragikomedia.
Marcin Porzucek
Poseł na Sejm RP
Fot. wikimedia.org


1 godzina temu









