Koalicja 15 października rośnie w siłę. Team Tusk, Kosiniak-Kamysz, Żurek, Balczun i Czarzasty robią to, czego nie potrafił nikt przed nimi

18 godzin temu
Zdjęcie: Koalicja 15 października rośnie w siłę. Team Tusk, Kosiniak-Kamysz, Żurek, Balczun i Czarzasty robią to, czego nie potrafił nikt przed nimi


Scena polityczna długo czekała na taki moment: moment, w którym rządząca koalicja nie tylko zarządza państwem, ale wygrywa narracyjnie, emocjonalnie i politycznie. Koalicja 15 października — z Donaldem Tuskiem, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, Waldemarem Żurkiem, Wojciechem Balczunem i Włodzimierzem Czarzastym — stworzyła zespół, jaki w III RP się dotąd nie wydarzył.

To ekipa o różnych temperamentach, różnych zapleczach, różnych językach, ale wspólnym celu: rozsypania w pył pisowskiej mitologii i przecięcia toksycznych narracji Konfederacji.
Dzisiaj widać wyraźnie — i to choćby w badaniach opinii — iż ta mieszanka działa. I działa z siłą walca.

Donald Tusk — lider, który w końcu gra ofensywnie

Tusk wrócił nie po to, by łatać, ale by prowadzić. Widać to w każdym jego ruchu: twardym, strategicznym, pełnym politycznego instynktu, którego prawica nie jest w stanie zneutralizować.

PiS liczył, iż powrót Tuska będzie paliwem dla ich strachu i propagandy. Tymczasem to właśnie Tusk stał się ośrodkiem stabilizacji — facetem, który mówi: „To jest plan. To jest kierunek. Idziemy tam.”

I wyborcy zaczęli za tym iść.

Kierownik nie jest może lubiany powszechnie, ale jest piekielnie skuteczny.

Kosiniak-Kamysz — pierwszy od lat minister obrony, który nie udaje

Władysław Kosiniak-Kamysz nie mówi o bezpieczeństwie — on je buduje.
Nie epatuje mundurem, nie opowiada bajek o „milionowych armiach”, nie fotografuje się na tle czołgów jak influencer. Po prostu robi robotę: odbudowuje relacje z sojusznikami, porządkuje zakupy uzbrojenia, wzmacnia polskie struktury dowodzenia.

W środku wojny w Europie to nie jest dekoracja — to fundament. Dlatego w oczach umiarkowanych wyborców Kosiniak-Kamysz stał się „gwarantem bezpieczeństwa”. PiS może tylko patrzeć, jak ich ulubiona karta — straszenie zagrożeniem — przestaje działać.

Waldemar Żurek — minister, który wziął na siebie rozliczenia

Jeżeli w polskiej polityce istnieje dziś ktoś, kogo PiS naprawdę się boi, to jest to Żurek.
Nie dlatego, iż krzyczy. Nie dlatego, iż grozi. Tylko dlatego, iż zna system, zna mechanizmy i wie, gdzie szukać winnych. Jego energia, upór i odporność czynią z niego figurę, której nie było od czasów pierwszych lat III RP. Dla wyborców jest symbolem przywracania normalności.

Dla PiS — uosobieniem koszmaru, przed którym nie ma ucieczki.

Wojciech Balczun — niespodziewane, ale wyjątkowo skuteczne wzmocnienie

Gdy Balczun połączył siły z Żurkiem, prawica nie wiedziała, jak na to reagować. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej lekceważona, stała się jednym z najbardziej ofensywnych głosów rozliczeń w spółkach. Balczun mówi ostro. Mówi prosto. Mówi tak, iż PiS nie potrafi znaleźć kontrnarracji.

W duecie z Żurkiem tworzą dynamikę, której obóz Kaczyńskiego nie przewidział: technokrata z temperamentem komentatora i prawnik, który wie, gdzie leżą wszystkie ścieżki. Razem są jak młot i dłuto — i pukają do drzwi tych, którzy jeszcze wierzą, iż nic się nie da udowodnić.

No i jest Włodzimierz Czarzasty — polityk, który nie tylko zapędził Kaczyńskiego do koziego roku, ale wręcz zmiażdżył Nawrockiego

Czarzasty zawsze był nie do zdarcia, ale dopiero teraz jego styl znalazł adekwatny kontekst.
Nie boi się brudnych zagrywek, nie boi się konfrontacji, a jednocześnie potrafi jednym zdaniem rozbroić napompowane narracje prawicy. Czarzasty jest politykiem, który nie panikuje, nie ucieka, nie zmienia tonu. Celnie, ostro, twardo i mocno miażdży narrację Nawrockiego, głupoty Kaczyńskiego, wygłupy Mentzena.

Jest jak kotwica Koalicji 15 października — stabilny, przewidywalny, odporny.

Razem tworzą zespół, jakiego w Polsce jeszcze nie było To nie jest przypadkowy zestaw nazwisk, ale połączenie kompetencji. To ekipa, która wycina w pień pisowskie mity, demaskuje konfederackie spiny i bez wysiłku rozprawia się z polityczną nieporadnością Nawrockiego, który w ich towarzystwie wygląda jak postać z innej epoki — epoki krzyków, czapeczek i prowizorki.

Koalicja 15 października rośnie w siłę — i widać to gołym okiem

Zaczynają dominować nie tylko w sondażach, ale także w przestrzeni symbolicznej.
Narracje PiS? Rozpieprzone. Spiny Konfederacji? Przestają się klikać. Nawrocki? Coraz bardziej zagubiony w roli, do której nie dorósł.

Koalicja rządzi, ale przede wszystkim przejmuje kontrolę nad opowieścią o Polsce.

A w polityce, jak wiadomo, wygrywa nie ten, kto najgłośniej krzyczy, tylko ten, kto narzuci swój język i swoją wizję. I dokładnie to robi dziś Team Tusk & Co.

Idź do oryginalnego materiału