PiS wciąż nie może się otrząsnąć po wyborczej porażce. Zamiast wyciągać wnioski, dawni towarzysze zaczynają licytować się, kto bardziej zaszkodził partii.
Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro postanowili publicznie wyprać brudy. A Donald Tusk podsumował to krótko i celnie: „Ziobro i Morawiecki pokłócili się o to, który z nich bardziej zaszkodził PiS-owi w wyborach. Jako obiektywny ekspert mogę was pogodzić: zajęliście ex aequo drugie miejsce. Zwycięzca jest jeden”.
Trudno się nie zgodzić – bo obserwując ten spektakl, wyborca ma prawo myśleć: rzeczywiście, zwycięzca jest tylko jeden, a siedzi dziś w fotelu premiera.
Były premier w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim żalił się, iż „spory były niepotrzebne” i iż „reforma wymiaru sprawiedliwości nie idzie tak, jakby mogła iść”. A to ciekawe. Przez lata był szefem rządu, ale wygląda na to, iż sam uważa się za bezradnego obserwatora. Niby stał na czele państwa, ale mówi o „żalu”, iż coś nie wyszło, jakby miał do czynienia z zepsutym odkurzaczem, a nie z jednym z najważniejszych resortów.
Morawiecki chwalił Ministerstwo Zdrowia, gdzie „10 razy bardziej skomplikowane procesy – wszystko dowiezione”. A w sprawiedliwości? „Nie widziałem postępu” – przyznał. jeżeli premier przez lata nie widział postępu, to naturalne pytanie brzmi: po co adekwatnie tam siedział?
Oczywiście Zbigniew Ziobro nie pozostawił tego bez odpowiedzi. W swoim stylu – z patosem i wyliczanką grzechów Morawieckiego. „W przeciwieństwie do Ciebie nigdy nie zgadzałem się na Zielony Ład, kastrację reform sądownictwa, mechanizm warunkowości…” – pisał na platformie X.
Problem w tym, iż to właśnie Ziobro był architektem „reformy” sądów, która skończyła się kompromitacją Polski na arenie międzynarodowej, gigantycznymi karami i blokadą unijnych pieniędzy. Minister, który przez lata krzyczał o „suwerenności”, doprowadził do sytuacji, w której Polska stała się uczniem do bicia w Brukseli.
Ziobro zaproponował choćby Morawieckiemu debatę: „Jestem gotów stanąć z Tobą do debaty o przyczynach porażki Zjednoczonej Prawicy”. To brzmi jak zapowiedź pojedynku dwóch ludzi, którzy przez lata wspólnie prowadzili statek na mieliznę, a dziś spierają się, kto mocniej szarpał za ster.
Donald Tusk celnie zauważył, iż ten spór nie ma zwycięzcy – są tylko przegrani. „Zajęliście ex aequo drugie miejsce. Zwycięzca jest jeden” – napisał premier. I rzeczywiście: po latach chaosu, zadłużania państwa, kompromitacji na arenie międzynarodowej i konfliktów wewnętrznych Polacy wybrali inną drogę.
Nie trzeba wielkich analiz, by dostrzec, iż dla wyborców spór Morawiecki–Ziobro to kłótnia w rodzinie, która i tak straciła zaufanie. Gdy jedni przerzucają się winą, drudzy odbudowują państwo prawa, relacje z Unią i przywracają elementarny spokój w polityce.
Nie da się ukryć, iż cała ta sytuacja ma wymiar kabaretowy. Morawiecki opowiada o „żalu”, Ziobro oskarża go o „uleganie Brukseli”, a wyborcy pytają: a gdzie byliście, gdy przez osiem lat mogliście działać? Zamiast debatować o przyszłości Polski, PiS debatuje dziś o tym, kto bardziej zaszkodził partii.
Dla Donalda Tuska i jego rządu to najlepszy prezent. Bo każda taka kłótnia przypomina obywatelom, dlaczego PiS stracił władzę – przez wewnętrzne wojny, pychę i brak odpowiedzialności.
Morawiecki i Ziobro dziś grają w grę „kto bardziej winny”. Prawda jest taka, iż obaj zaszkodzili nie tylko własnej partii, ale przede wszystkim Polsce. Reforma sądów okazała się farsą, polityka gospodarcza – kreatywną księgowością, a spory w obozie władzy – dowodem na całkowity rozkład.
Dlatego słowa Tuska brzmią jak ostateczny werdykt: zwycięzca jest tylko jeden. I nie nazywa się ani Morawiecki, ani Ziobro.