Kłopoty Kaczyńskiego. Jego przywództwo na prawicy jest powszechnie kontestowane

6 dni temu

Jarosław Kaczyński, mimo 75 lat i trzech dekad nieprzerwanego wpływu na polską scenę polityczną, po raz kolejny musi walczyć o utrzymanie pozycji lidera prawicy.

Choć nominalnie pozostaje prezesem Prawa i Sprawiedliwości, jego autorytet – wcześniej niemal niekwestionowany – coraz częściej staje się przedmiotem kontestacji, zarówno w łonie własnej partii, jak i w szerzej pojętym obozie prawicowym. Sytuacja wymaga od niego nie tyle zarządzania politycznym dziedzictwem, ile podjęcia jeszcze jednej walki o władzę. A jedną z przeszkód w tej walce – paradoksalnie – okazuje się być prezydent Andrzej Duda.

Wydarzenia ostatnich miesięcy wyraźnie wskazują na to, iż struktura dominacji PiS została poważnie nadwyrężona. Przegrane wybory parlamentarne, seria porażek w samorządach, słabnąca dyscyplina partyjna i niejasne relacje z radykalnymi odłamami prawicy sprawiają, iż Kaczyński nie może pozwolić sobie na rolę politycznego nestora. Zamiast tego zmuszony jest ponownie wejść w tryb mobilizacji, rywalizacji, a choćby demarkacji wpływów – także wobec tych, których sam kiedyś promował.

Jednym z najbardziej problematycznych elementów tej układanki jest prezydent Duda. Formalnie wywodzący się z Prawa i Sprawiedliwości, dziś prowadzi politykę wyraźnie niezależną – na tyle, na ile pozwala mu konstytucyjna pozycja. Ostatnie działania Pałacu Prezydenckiego, w tym otwarte negocjacje z marszałkiem Sejmu, interpretacje konstytucyjne w duchu nie zawsze zbieżnym z linią PiS oraz brak jednoznacznego wsparcia dla partyjnych interesów, stawiają Andrzeja Dudę w pozycji gracza osobnego. W kategoriach lojalności partyjnej oznacza to adekwatnie separację.

Nie jest to pierwszy raz, kiedy prezydent odgrywa niezależną rolę, ale różnica polega na tym, iż dziś Kaczyński nie ma już pełnej kontroli nad sytuacją. Wcześniejsze próby dyscyplinowania głowy państwa – choćby poprzez upublicznianie konfliktów czy polityczne szachowanie prezydenckich doradców – nie przyniosły trwałych rezultatów. Andrzej Duda, choć pozbawiony realnej siły politycznej, wykorzystuje instytucjonalną autonomię do własnych celów – niekiedy wbrew interesom PiS.

Dla Kaczyńskiego oznacza to konieczność nie tylko walki z przeciwnikami politycznymi, ale także z rywalami w obrębie własnego kręgu. I choć Duda nie stanowi realnego zagrożenia w kategoriach sukcesji, to jego nieprzewidywalność destabilizuje porządek, który prezes PiS próbował przez lata utrzymać. Brak jasnego przekazu, czy prezydent zamierza odegrać jakąkolwiek rolę po zakończeniu kadencji, wprowadza dodatkowy element chaosu – w momencie, gdy partia potrzebuje przede wszystkim dyscypliny.

Kaczyński zdaje się rozumieć, iż utrata pozycji lidera prawicy nie musi oznaczać klęski w jednej konkretnej elekcji. To proces erozji, który zaczyna się od utraty monopolu na język ideologiczny, na zdolność do formułowania przekazu, który byłby obowiązujący w całym obozie. Dziś ten przekaz rozszczepia się: Ziobryści mówią jednym głosem, konfederaci drugim, prezydent trzecim, a pozostałości po twardym jądrze PiS próbują zachować choćby pozory jedności.

Dlatego też Kaczyński – zamiast wycofywać się na polityczną emeryturę – ogłasza zamiar dalszego przewodzenia partii. Powrót do sejmowej ławy, zaangażowanie w bieżące spory, organizacja wewnętrznych spotkań i korekty programowe to nie oznaki porządkowania spraw przed odejściem, ale raczej symptomy politycznej rekonkwisty. Prezes zamierza znów rządzić silną ręką – choć dziś nie jest już jasne, czy ta ręka wciąż trzyma partię w garści.

W tej sytuacji Duda pozostaje problemem nierozwiązanym – figurą, której lojalność jest nieczytelna, a intencje nieprzejrzyste. Zamiast wzmocnić obóz, którego był beneficjentem, dziś pełni raczej rolę katalizatora napięć. Nie proponuje alternatywy, ale nie wspiera status quo. W ostatecznym rozrachunku działa więc na niekorzyść Kaczyńskiego, nie proponując nic w zamian.

Zamiast więc szykować testament polityczny, Jarosław Kaczyński znów musi chwytać za ster. Ale tym razem okręt jest rozchwiany, załoga zdemotywowana, a niektórzy oficerowie – w tym prezydent – wyraźnie wybierają inny kurs.

Idź do oryginalnego materiału