Wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy, udzielona w wywiadzie dla Telewizji wPolsce24, po raz kolejny ukazuje poważny deficyt powagi w sprawowaniu najwyższego urzędu w państwie.
Prezydent, komentując powrót Marcina Kierwińskiego na stanowisko ministra spraw wewnętrznych i administracji, sformułował nie tyle analizę, co zawoalowaną groźbę. Wskazał, iż Kierwiński powinien być „ostrożniejszy”, ponieważ jego formacja „ma złą passę polityczną”. Wypowiedź ta nie tylko nie przystoi głowie państwa, ale podważa konstytucyjne zasady neutralności, bezstronności i godności urzędu.
Zestawiając słowa prezydenta z jego konstytucyjnym obowiązkiem stania na straży porządku prawnego, można mówić o poważnej dysharmonii. Andrzej Duda nie wypowiada się jako arbiter instytucjonalny czy prezydent wszystkich obywateli, ale jako stronnik konkretnego obozu politycznego, próbując zasugerować, iż zmiana sytuacji politycznej osłabia legitymację rządu do działania. To nie tylko błędne z prawnego punktu widzenia – to także niebezpieczne, bo może być odczytane jako próba zastraszenia legalnie urzędującego ministra.
Marcin Kierwiński, odpowiadając prezydentowi na platformie X, sformułował odpowiedź, która – choć ostra – oddaje charakter problemu. „Będziemy działać stanowczo wszędzie tam, gdzie naruszane jest prawo. Bez względu na to, czy są to pospolici bandyci, zbiegowie w Pałacu Prezydenckim czy też agresywni agitatorzy na granicach” – napisał Kierwiński. W ten sposób symbolicznie „zgasił” prezydenta, sprowadzając dyskusję z powrotem na grunt praworządności i konstytucyjnej odpowiedzialności.
W analizie tej wymiany należy uwzględnić szerszy kontekst: Andrzej Duda wielokrotnie w ostatnich latach unikał zajmowania wyważonego stanowiska w sprawach fundamentalnych dla państwa prawa. W sytuacjach, które wymagały jednoznacznej postawy – jak łamanie konstytucji przez rząd Zjednoczonej Prawicy, przejmowanie sądów, ataki na niezależnych sędziów czy używanie służb do celów politycznych – prezydent Duda milczał, wspierał lub podpisywał. Dziś, kiedy urząd ten dobiega końca, trudno mówić o kapitale autorytetu, który Duda mógłby wykorzystać, by pełnić rolę rozjemcy. Używa go raczej do formułowania uwag i komentarzy w stylu publicystyki politycznej, pozbawionej merytorycznego ciężaru.
Słowa prezydenta o „ostrożności” ministra Kierwińskiego nie są tylko wypowiedzią nie na miejscu – są poważnym nadużyciem symbolicznej pozycji urzędu. Ich sugestywny ton może być odczytywany jako ostrzeżenie, iż działania MSWiA – np. w zakresie rozliczania nadużyć poprzedniej władzy – mogą skutkować politycznymi konsekwencjami. Tego rodzaju komunikaty nie mają żadnego oparcia w konstytucji, za to wywołują realne zagrożenie dla debaty publicznej opartej na prawie, a nie na insynuacjach.
Prezydent RP powinien być ponad bieżącą grą polityczną. Tymczasem Andrzej Duda po raz kolejny pokazuje, iż nie potrafi wyjść z roli lojalnego wykonawcy linii politycznej Prawa i Sprawiedliwości. Nie jest to wyłącznie kwestia stylu – to zasadniczy problem ustrojowy. W momencie, gdy w Polsce zachodzi potrzeba naprawy instytucji i przywracania ich obywatelom, głowa państwa wyraźnie dystansuje się od tych procesów, stając po stronie tych, którzy owe instytucje wcześniej podporządkowali interesowi partyjnemu.
Odpowiedź Marcina Kierwińskiego – choć emocjonalna – ma wymiar systemowy. Mówi o konieczności przywrócenia zasad, niezależnie od tego, kogo mają one dotyczyć. Prezydent Duda, zamiast wesprzeć ten kierunek, wybrał ironię i ostrzeżenia. To błąd, który nie tylko go delegitymizuje, ale i wskazuje, iż do końca swojej kadencji nie zamierza zmieniać kursu. I właśnie dlatego jego słowa nie są godne prezydenta.