Kiepski koniec prezydentury. Tego nikt się nie spodziewał

1 dzień temu
Zdjęcie: Duda


W swoim orędziu przed drugą turą wyborów prezydenckich, wygłoszonym 29 maja 2025 roku, prezydent Andrzej Duda apelował o udział w wyborach, krytykując „brudne chwyty” w kampanii i podkreślając, iż to obywatele, a nie polityczne gierki, powinni decydować o przyszłości Polski.

Choć jego słowa brzmią wzniosłe, są one jedynie fasadą, za którą kryje się prezydentura pełna zaniechań, uległości wobec partyjnych interesów i braku realnej troski o dobro wspólne. Duda, kończąc swoją dekadę na urzędzie, pozostawia po sobie obraz prezydenta, który bardziej służył PiS-owi niż narodowi.

Duda w orędziu mówił o potrzebie prezydenta, który będzie „strażnikiem polskich spraw”, „obrońcą racji stanu” i „patronem rozwoju gospodarczego”. Te słowa brzmią jak kpina w kontekście jego prezydentury. Przez ostatnie 10 lat Duda wielokrotnie pokazał, iż jego lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u przewyższała troskę o konstytucję, którą przysiągł chronić. Podpisywał kontrowersyjne ustawy – jak te dotyczące reformy sądownictwa – które podważyły niezależność wymiaru sprawiedliwości i wywołały kryzys konstytucyjny. Mówiąc o „umowie społecznej, którą należy respektować”, Duda zdaje się zapominać, iż sam przyczynił się do jej erozji, stając się notariuszem partii rządzącej zamiast strażnikiem prawa.

Prezydent podkreślał, iż potrzebujemy przywódcy odpornego na „zewnętrzne naciski” i „doraźne interesy polityczne”. To kolejny przejaw hipokryzji. Duda, zamiast być niezależnym głosem Polaków, był wykonawcą woli PiS-u, często ignorując protesty społeczne i apele opozycji. Jego prezydentura to pasmo decyzji motywowanych partyjną lojalnością, a nie dobrem wspólnym – od ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika po wetowanie ustaw wbrew interesom społecznym, gdy wymagała tego partyjna taktyka. Gdzie była jego „odporność na naciski”, gdy PiS obsadzał Trybunał Konstytucyjny swoimi ludźmi, niszcząc jego wiarygodność?

Duda apelował o prezydenta, który „wspiera polskie rodziny” i „chroni ich dobrobyt”. Tymczasem jego prezydentura zbiegła się z okresem rosnących nierówności społecznych, inflacji i pogłębiającego się kryzysu mieszkaniowego. Programy takie jak 500+ były zasługą rządu, a nie prezydenta, który w kwestiach społecznych ograniczał się do symbolicznych gestów. Duda nie zrobił nic, by realnie poprawić sytuację rodzin – nie zaproponował rozwiązań na rzecz dostępności mieszkań, lepszej ochrony zdrowia czy edukacji. Jego prezydentura to czas stagnacji, a nie „rozwoju gospodarczego i godnych warunków zatrudnienia”, o których mówił w orędziu.

Krytykując „brudne chwyty” w kampanii, Duda zdaje się zapominać, iż jego własna partia, PiS, od lat stosuje manipulacje i propagandę, by utrzymać władzę. Media publiczne, zamienione w tubę propagandową PiS-u, nieustannie oczerniają opozycję, a kampanie wyborcze tej partii pełne są kłamstw i straszenia Polaków „zagrożeniem z Zachodu”. Duda, zamiast potępić te praktyki, milczał, a jego słowa o „prawdziwej demokracji” brzmią pusto w obliczu jego własnej roli w podkopywaniu demokratycznych standardów.

Na koniec prezydentury Duda mówi o potrzebie „silnego mandatu społecznego” i wysokiej frekwencji. To ironia, bo jego własne wybory w 2020 roku budziły kontrowersje – organizowane w cieniu pandemii, z zarzutami o nierówny dostęp do kampanii dla opozycji. Jego apele o udział w wyborach są słuszne, ale brzmią fałszywie w ustach człowieka, który przez dekadę nie potrafił być prezydentem wszystkich Polaków, a jedynie tych popierających PiS.

Andrzej Duda pozostawia urząd prezydenta jako polityk, który zmarnował szansę na bycie niezależnym liderem. Jego orędzie to zbiór pustych frazesów, które nie maskują jego dziesięcioletnich zaniechań. Polska zasługuje na prezydenta, który nie tylko mówi o wartościach, ale je realizuje – a Duda tego nie potrafił. Niech jego sukcesor wyciągnie wnioski z tych błędów.

Idź do oryginalnego materiału