Rządy PiS zmuszają Polaków do całkiem szybkiego poznania nowych pojęć ekonomicznych. Nowych, bo opisujących zjawiska, jakich nie doświadczaliśmy po roku 1989. Takich choćby jak „podatek inflacyjny”.
W skrócie ujmując, „podatek inflacyjny” to kwota, o jaką zmniejszyły się nasze zasoby finansowe dzięki inflacji właśnie. Jak szacuje dwóch ekonomistów: Stanisław Kluza i Andrzej Sławiński wyniósł on w 2022 r. co najmniej… 150 mld złotych. Przy czym ma to być wartość najniższa. Dla porównania: w ubiegłym roku tytułem podatków fiskus zgarnął 454 mld zł.
– Przypomnijmy również rzecz oczywistą, iż „podatek inflacyjny” zjada ludziom nie tylko pensje, ale też zmniejsza także całość aktywów, jakie mają w postaci gotówki i depozytów w bankach – piszą naukowcy na łamach „Rzeczpospolitej”.
Co gorsza zaś, to właśnie gotówka i depozyty bankowe stanowią 50 proc. wszystkich aktywów finansowych Polaków. Więc im ktoś jest mniej zamożny, tym odpowiednio więcej odprowadził „podatku inflacyjnego”.