Katastrofa z tektury. Czym straszy Morawiecki?

1 dzień temu
Zdjęcie: Morawiecki


Mateusz Morawiecki powrócił do politycznego repertuaru, który zna najlepiej: kreślenia wizji nadciągającej katastrofy. W styczniowym wpisie były premier ostrzegał, iż „nadchodzi największa obniżka płac w III RP – firmowana przez Donalda Tuska”. Dołączył grafikę mającą dowodzić, iż pracownicy zatrudnieni dotąd na umowach zlecenia czy B2B stracą – dosłownie – ponad dwa tysiące złotych miesięcznie.

Ostrzeżenie brzmiało poważnie, dramatycznie, a przede wszystkim – politycznie użytecznie. Problem polega na tym, iż nie ma żadnych przesłanek, by traktować je jako opis rzeczywistości.

Morawiecki przekonuje: „Rząd Tuska dokłada Polakom kolejne kłody pod nogi: obniżkę pensji pracowników i większe obciążenie pracodawców!”. O ile takie stwierdzenia budują emocjonalną narrację, o tyle nie tłumaczą faktycznych mechanizmów zmian. A te są znacznie bardziej złożone niż grafika obiecująca proste równanie: ustawa = utrata pensji.

Zacznijmy od podstaw. Reforma, którą krytykuje były premier, dotyczy możliwości szybszego przekwalifikowania umów cywilnoprawnych na umowy o pracę. Nowością jest to, iż decyzję taką będzie mogła wydawać Państwowa Inspekcja Pracy, a nie wyłącznie sądy. Celem – jak podkreśla PIP – jest skrócenie ścieżki dochodzenia praw przez pracowników nadużywanych przez nieuczciwych pracodawców. Nie jest to zatem projekt nakierowany na „obniżanie płac”, ale na ograniczenie obchodzenia prawa pracy.

W opublikowanej grafice Morawieckiego widzimy przykłady sugerujące, iż osoba powyżej 26. roku życia zarabiająca 6000 zł brutto „straci” 213 zł miesięcznie, a przy 8000 zł – 294 zł. To jednak zestawienie wyrwane z kontekstu. Po pierwsze: dotyczy ono sytuacji, w której obecne, często niepełne składki ZUS z umów zlecenia zostają zastąpione pełnym oskładkowaniem. Po drugie: nie opisuje realnej zmiany wynagrodzenia narzuconej przez rząd, ale efektu naturalnego zbliżenia umowy śmieciowej do umowy etatowej. Innymi słowy – nie jest to obniżka pensji, ale wprowadzenie składek, które chronią pracownika w dłuższej perspektywie.

Znacznie bardziej alarmistycznie wyglądają wyliczenia dotyczące osób poniżej 26. roku życia: rzekomo od 1288 zł do 1718 zł „straty”. Znów jednak chodzi o różnicę między umową zwolnioną z podatku a pełnoprawnym etatem. Tego typu prezentacja ma wywoływać wrażenie, iż pracownikowi „zabiera się” pieniądze, choć w rzeczywistości mówimy o objęciu go systemem ubezpieczeń społecznych – czymś, co w każdym rozwiniętym państwie jest normą, a nie ekscesem fiskalnym.

Rzeczywistym problemem pozostaje natomiast coś innego: brak rozróżnienia między opisem zjawiska a politycznym straszeniem. Morawiecki twierdzi: „Zmiana ustawy o Państwowej Inspekcji Pracy to uderzenie jednocześnie w pracowników i przedsiębiorców”. Tymczasem reforma polega na tym, by PIP szybciej reagowała na przypadki nadużyć. Uczciwi pracodawcy nie mają się czego obawiać. Nadużycia – owszem. To istotna różnica, którą w debacie publicznej łatwo się rozmywa.

Co więcej, rząd wcale nie ukrywa, iż zmiana będzie miała konsekwencje kosztowe zarówno dla pracodawców, jak i dla pracowników. Dane wskazują, iż przy niższych stawkach brutto kwota netto może się zmniejszyć, a koszty pracodawców wzrosną. Ale to opis zależny od konstrukcji całego systemu, a nie od politycznej woli jednego rządu. Państwa europejskie od lat porządkują szarą strefę zatrudnienia, bo funkcjonowanie równoległego rynku pół-etatowego prowadzi do systemowych patologii: niesprawiedliwej konkurencji, braku zabezpieczeń społecznych i wypychania młodych pracowników na umowy bez jakiejkolwiek ochrony.

Morawiecki, były premier i były minister finansów, nie może nie wiedzieć, iż regulacje tego typu nie są polskim eksperymentem, ale standardem w krajach OECD. Tym bardziej więc zaskakuje jego ton: ostrzeganie przed „największą obniżką płac w III RP” sugeruje nadciągające tsunami, podczas gdy w rzeczywistości mowa o technicznej korekcie rynku pracy, od dawna postulowanej przez ekspertów.

Kryzysy polityczne lubią prostotę przekazu. Jednak rynek pracy jest przestrzenią, w której uproszczenia przestają działać. Strach przed regulacją nie może być zamiennikiem rzetelnej analizy. jeżeli Morawiecki chce rozmawiać o jakości prawa i jego skutkach, powinien sięgnąć po argumenty, a nie po retoryczne katastrofy. Bo dziś kreśli obraz, który więcej mówi o potrzebach jego politycznej narracji niż o realnych zagrożeniach.

Idź do oryginalnego materiału