Karzeł na drabinie jest najwyższym człowiekiem świata – czyli jak pokazywać ilość OZE w polskim systemie elektroenergetycznym

konradswirski.blog.tt.com.pl 1 rok temu

W każdym pomiarze ważna jest nie tylko dokładność, ale przede wszystkim punkt odniesienia, odpowiednia skala i adekwatne podanie wyników pomiaru. Tytułowy karzeł po wejściu na drabinę ma głowę na poziomie ponad 2,6 metra co czyni go najwyższym człowiekiem na świecie (rekord to 2,51). W pomiarach inżynierskich (i w energetyce) nie warto szukać szybkich sukcesów i tweeterowych haseł – ważne są realia. Rozwój OZE jest przesądzony (i choćby jego pewny wzrost w ostatnim roku) – nie można jednak wpadać w hurraoptymizm i pokazywać nierealnych wartości.

Odnoszę się do ostatnio modnego trendu pokazywania mocy zainstalowanej w systemie energetycznym (obecnie w Polsce już ponad 60 GW). Jeszcze 10 a na pewno 20 lat temu był to jeden z podstawowych wyznaczników wielkości (i stabilności) systemu energetycznego (szczególnie porównanie mocy zainstalowanej i dyspozycyjnej wobec chwilowych maksymalnych poziomów zapotrzebowania). To wszystko przestało mieć sens wobec lawinowego wprowadzania energetyki odnawialnej do systemu a w szczególności paneli fotowoltaicznych. Każdy ze sposobów generacji energii elektrycznej (każdy z typów elektrowni) ma bowiem swój specyficzny współczynnik wykorzystania mocy (o czym wiedzą studenci kierunków energetycznych) – w slangu energetycznym to GCF (Gross Capacity Factor) – liczony w prosty sposób – to roczna produkcja w MWh podzielona przez maksymalne zdolności produkcyjne (moc zainstalowana mnożona przez 8760 – ilość godzin w roku).

Różne typy elektrowni – diametralne różne możliwości wykorzystania mocy zainstalowanej – od elektrowni atomowych ze współczynnikiem dochodzącym choćby do 90 % poprzez elektrownie cieplne (50-75 %) aż po różne typy OZE – wiatr na morzu – w tej chwili w najlepszych turbinach i najlepszych warunkach choćby do 40-45 %, wiatr na lądzie 25-30 % aż po fotowoltaikę – w warunkach polskich ok. 11 – 14 %. Właśnie ta fotowoltaika jest odpowiedzialna (nie tylko w Polsce) za lawinowy przyrost MW (mocy), ale niekoniecznie za aż tak wysoki przyrost produkcji (MWh). Fotowoltaika też bardzo zaciemnia obraz (jeśli podawana jest beznamiętnie), bo jest to w Polsce już ponad 12 GW mocy zainstalowanej (dla porównania węgiel brunatny tylko kilka ponad 9 GW), ale realny udział produkcji energii słonecznej to ok. 4,5 % a węgla brunatnego ok 26 %. Tak po prostu jest i dlatego też podawanie w tej chwili mocy zainstalowanej (jako kryteria oceny systemu a szczególnie wzrostu OZE) może być bardzo mylące i nie jest odpowiednie dla energetyków. Łatwo może być więc wykorzystywany przez osoby nie będące inżynierami a dążące do pokazania szybkiego „tweeterowego” przekazu – który nie jest realną informacją inżynierską.

Można odnieść się do Niemiec i Francji (dwie strategie – w pierwszym przypadku maksymalizacja OZE, w drugim duży udział energetyki jądrowej). W Niemczech jest ok. 240 GW mocy zainstalowanej i prawie 600 TWh produkcji. We Francji produkcja kilka mniejsza – 550 TWh, ale mocy zainstalowanej już prawie o połowę mniej, bo tylko 135 GW (bo tam duży udział energetyki jądrowej, w Niemczech właśnie wycofywanej). Te statystyki będą się rozjeżdżać jeszcze bardziej w kolejnych latach (w mocy zainstalowanej), ale kilka z tego wynika. Kluczowa jest produkcja i to produkcja bezemisyjna i finalnie ślad węglowy w produkcji energii elektrycznej (gCO2/kWh), który wynosi we Francji 55 gCO2/kWh, w Niemczech 360 a w Polsce … 680!!! (choć spada, bo było 730 niedawno, ale i tak jest to najgorszy wskaźnik w UE).

Tak więc … podawajmy realne i porównywalne dane (jak studenci na kolokwium). Entuzjastyczne informacje o rekordowych zmianach mocy zainstalowanej w Polsce od razu wyglądają mi na próby nachalnej propagandy i naginania statystyki. Jest oczywiście postęp w źródłach OZE (i choćby osiągnięcie 21 % udziału w produkcji – licząc całe OZE wraz z wodą i współspalaniem), ale wciąż jest on niezadawalający (patrząc właśnie na ślad węglowy krajowej gospodarki i wobec tego spadająca konkurencyjność przemysłu). Nie warto „wchodzić na drabinę” żeby dorobić sobie centymetrów tak samo jak nie warto zwiększać 500 na 700 (modyfikacja ustawy wiatrakowej – gdzie ta odległość robi dużą różnicę). Bądźmy inżynierami i adekwatnie oceniajmy stan systemu energetycznego – a w tej chwili polega to na podawaniu odpowiednich udziałów produkcji różnych typów energii, poziomu śladu węglowego na kWh produkcji oraz w przypadku mocy zainstalowanej – koniecznie mocy dyspozycyjnej. W końcu chodzi nam o dobrą, konkurencyjną i niezawodną energetykę a nie szybkie tweeterowe hasła.

Idź do oryginalnego materiału