Karolina Stefanowska: mały element niebezpiecznej układanki
Te słowa mogłyby i adekwatnie powinny wywołać salwę śmiechu, gdyby nie to, iż kryje się za nimi autentyczny dramat młodej kobiety, która z jakiegoś powodu uwierzyła, iż nie jest tym, kim jest. Możemy obok tego przejść obojętnie stwierdzając, iż to i tak nie nasza bajka, możemy się mimo wszystko zaśmiać, ale możemy też zastanowić się po prostu – dlaczego? Możemy – i powinniśmy, tym bardziej, jeżeli jesteśmy rodzicami, dziadkami, nauczycielami.
Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień, to nie są zmiany, które jesteśmy w stanie dostrzec. Dlatego w ogóle takie rzeczy mają szansę się dokonać. Tak działa ludzka psychika, niewielkie zmiany, jakie zachodzą w naszym życiu, bo dla wygody i z niechęci przed wyróżnianiem się z tłumu godziny się na niewielkie ustępstwa, prowadzą nas hen, daleko, i dopiero zderzając swoje dzisiejsze ja z tym, kim byliśmy na przykład przed dekadą, jesteśmy w stanie te zmiany dostrzec.
San Kocoń opowiadała w jednym z wywiadów, iż ma 23 lata i jest z pokolenia, które dorastało na manifestacjach. W obronie wolnych sądów i wolnych mediów, praw kobiet i osób LGBT+, ochrony klimatu. Udział w tych protestach był pierwszym przejawem obywatelskiego działania i jak zaczołom, tak nie przestałom na nie chodzić, bo ciągle były sprawy, dla których trzeba było wyrażać swoje poparcie. Tak niestety wyglądało dorastanie części osób w moim wieku, które były w te sprawy zaangażowane. Traktowanie tych słów poważnie nie przychodzi automatycznie, ale przymknijmy oczy na łamańce językowe typu zaczołom i spróbujmy.
San przyznała właśnie w tym wywiadzie, iż adekwatnie jak gąbka chłonęła to, czym karmiły ją media głównego nurtu. I trudno się temu dziwić, bo kto z nas jest przed tym bezpieczny? Ci, którzy stają za potężną machiną medialną mają narzędzia, skuteczne narzędzia, żeby zmiękczyć najtwardszych, bo przecież kropla drąży skałę. Możemy i musimy się przed tym bronić, ale na razie niestety odpowiednich mediów nie mamy. Da Bóg, iż i do tego dojdziemy, ale na razie skupić się musimy na tym, co możemy zrobić tu i teraz, od razu, niemal bez kosztów, jedynie odrobiną własnej woli i chęci.
Na początek rozejrzyjmy się dookoła idąc do pracy, do sklepu, do kościoła, na spacer. Mieszkamy w różnych zakątkach Polski, a może i globu, ale widok będzie mniej więcej ten sam: mężczyzna w podkoszulku i podartych dżinsach, kobieta w takich samych spodniach i niemal identycznej bluzce. A potem kobieta z nadwagą w obcisłych, prześwitujących getrach i krótkim, odkrywającym miejsce, w którym plecy kończą swoją szlachetną nazwę, podkoszulku. Mężczyzna w garniturze i… kobieta w takim samym garniturze, ze spodniami w kant i białą bluzką pod marynarką. Bo kobiety mogą nosić spodnie, a jakże, nie są przecież gorsze od mężczyzn. W ogóle każdy może nosić to, co mu się żywnie podoba, a ubiór nie musi informować innych o tym, kim dana osoba jest. A jeżeli jest już wszystko jedno, czy to kobieta czy mężczyzna, to stamtąd niedaleko już do wniosku, iż skoro to obojętne, to równie dobrze można być albo czymś pomiędzy kobietą a mężczyzną albo ani jednym, ani drugim.
Zmiany trwały lata, ale dzisiaj piękne suknie z falbankami i halkami są już tylko eksponatami w muzeum, zastąpiły je dziurawe dżinsy i obcisłe podkoszulki, czasem jeszcze z napisami, szczególnie dobrze komponującymi się z – wydawałoby się – dostojnymi głowami nestorek rodów. Czy to miało dla San znaczenie? Ona sama odpowie, iż nie, ale czy ktokolwiek miał problem z tożsamością płciową, kiedy kobiety miały swoje stroje i role życiowe, a mężczyźni swoje?
Narzekanie jednak i diagnoza problemu to tylko początek, ten tekst nie miałby sensu, gdyby nie było w nim przynajmniej próby rozwiązania. Więc proste rozwiązanie na dzisiaj, na miarę naszych możliwości tu i teraz: spójrzmy do lustra i oceńmy: czy wyglądam jak kobieta? Czy wyglądam jak mężczyzna? A może bliżej mi do aktywiszcza, gdyby oceniać tylko po wyglądzie?
I dalej: czy kobieta wygląda jak kobieta czy jak dziewczyna? Czy mężczyzna wygląda jak mężczyzna czy jak chłopak? Kryzys kobiecości zaczął się od kryzysu męskości, a od czego zaczął się kryzys męskości? Diagnoza jest na pewno złożona, jednak znowu rzuca mi się w oczy jedno proste rozwiązanie „na szybko”: jest wrzesień, dzieci poszły już do szkoły. Wiadomo, ostatni dzień września to Dzień Chłopaka, chłopcy czekają na prezenty – ich prawo. A dziewczynki? Dziewczynki mają… Dzień Kobiet, choćby te najmniejsze. Czyli, jednym słowem, w ławkach szkolnych siedzą obok siebie siedmioletni chłopcy i ich rówieśniczki, siedmioletnie… kobiety. Chłopaki i kobiety. I to idzie za dzieciakami przez całą podstawówkę, potem przez szkołę średnią, niekiedy jeszcze przez studia. Dorośli, studiujący ludzie, to przez cały czas chłopaki i kobiety. Co może wyniknąć z tego, iż „pozwalamy” dorosnąć tylko jednej płci?
Rozwiązanie tym razem też nie jest trudne, mamy, wprawdzie stosunkowo od niedawna, ale jednak, także Dzień Dziewczynek i Dziewcząt, który przypada 11 października, krótko po Dniu Chłopaka. Wystarczy niewiele, by młodsze dzieci świętowały Dzień Chłopaka i Dzień Dziewczynki, a dopiero starsze, już ramię w ramię, Dzień Kobiet i Dzień Mężczyzn (10 marca), bez mieszania pojęć i dyskryminowania jednej z płci.
Może, gdybyśmy o takich drobiazgach myśleli wcześniej, San dzisiaj przedstawiłaby się po prostu jako Sandra?