Kiedy Europa pędzi 350 km/h, Karol Nawrocki marzy o stukocie kół jak za czasów parowozów. Zamiast nowoczesnej kolei dużych prędkości, która mogłaby połączyć Polskę w 100 minut czego chce Donald Tusk, prezydent-uzurpator woli hamować rozwój i podsuwać argumenty żywcem wyjęte z notatnika lobbystów. Pytanie brzmi: czyje interesy tak naprawdę reprezentuje?
Polacy czekają na szybkie pociągi, które zmienią komunikację i dadzą realną alternatywę dla samochodów i samolotów. Tymczasem z Pałacu Prezydenckiego słychać jęki, iż „350 km/h to za dużo”, iż „bilety będą droższe”, a choćby że… „polskie firmy nie mają takich pociągów”. A co z tego? Czy Francuzi rezygnowali z TGV, bo Renault nie produkuje wagonów? Czy Hiszpanie zrezygnowali z AVE, bo Seat nie buduje lokomotyw?
Nawrocki snuje idiotyczne katastroficzne wizje: droższe bilety, mniej przystanków, a choćby rzekome wykluczenie polskich producentów. Wszystko po to, żeby zablokować wizję Polski nowoczesnej. I wszystko to brzmi jak podręcznikowy sabotaż. Premier Tusk zasugerował już, iż w tle mogą stać konkretne biznesowe układy – bo ktoś na pewno skorzysta, jeżeli zamiast 350 km/h zostaniemy na 250 km/h.
Tylko iż Polacy widzą, kto naprawdę blokuje przyszłość. To PiS, sterowany z Nowogrodzkiej Karol Nawrocki i jego doradcy, którzy najwyraźniej marzą, żebyśmy dalej jechali do Wrocławia pięć godzin, a do Poznania cztery. Do Szczecina siedem.
Gdy cała Europa przyspiesza, oni wciskają hamulec. Bo walka z nowoczesnością to motto PiS. Ma być jak kiedyś. Wolno, brudno, ze śmierdzącymi toaletami. W takich warunkach Kaczyński czuje się jak w domu.