Karol Nawrocki przegra wybory prezydenckie. W rozmowie z Sławomirem Mentzenem miał błyszczeć. Miał przekonać niezdecydowanych, zbudować swój wizerunek jako „człowieka z krwi i kości”. A jak wyszło? Fatalnie. Cała rozmowa to festiwal uników, frazesów i sztucznego uśmiechu. Ale jeden moment – ten, który już teraz obiega internet – przejdzie do historii jako symbol jego politycznej katastrofy.
Gdy Mentzen zadał pytanie o mieszkanie – to nieszczęsne, wyłudzone od starszego, samotnego człowieka – Nawrocki zamarł. Uśmiech, który jeszcze chwilę wcześniej był doklejony do jego twarzy jak maska, zniknął w jednej sekundzie. W jego oczach pojawił się strach. A potem coś jeszcze gorszego: bezradność. Zawiesił wzrok gdzieś poza kamerą, jakby szukał ratunku. Może kartki ze ściągą, może sztabowca, który wejdzie i uratuje sytuację. Nikt nie przyszedł.
Bo tu nie było już co ratować. Nawrocki nie miał odpowiedzi. Bo nie da się obronić tego, co zrobił: oszukał starszego, chorego człowieka. Obiecał mu dożywotnią opiekę, zdobył w zamian mieszkanie, a potem porzucił. Tak, jak porzuca się zużytą obietnicę wyborczą. Staruszek, którego miał wspierać, trafił do Domu Pomocy Społecznej. A Nawrocki? Urządził się w jego mieszkaniu.
To nie tylko historia o cynizmie i braku empatii. To historia o tchórzostwie. Bo kiedy przychodzi moment konfrontacji z prawdą, Karol Nawrocki nie jest mężem stanu. Nie jest choćby średniej klasy politykiem. Jest wystraszonym człowiekiem bez kręgosłupa. A ta stop klatka – zgaszone oczy, drżące usta, pusty wzrok – pokazuje to lepiej niż tysiąc analiz i wykresów poparcia.
To był moment, w którym przegrał wybory. I w którym zobaczyliśmy prawdziwego Karola Nawrockiego: nie lidera, nie prezydenta – ale człowieka, który wyłudza mieszkania i ucieka przed odpowiedzialnością. Oraz tchórza.