Karol Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta, po raz kolejny znalazł się w centrum kompromitującego skandalu. Tym razem nie chodzi o podejrzane zachowania na scenie czy wątpliwe znajomości z ludźmi o szemranej reputacji. Teraz chodzi o coś, co powinno go całkowicie zdyskwalifikować jako człowieka nauki – autoplagiat.
Nawrocki miał w swojej pracy doktorskiej powielać fragmenty własnych wcześniejszych tekstów, nie oznaczając ich jako cytaty, ani nie wskazując pierwotnych źródeł. To klasyczny autoplagiat – wstydliwa przypadłość ludzi, którzy traktują naukę jak trampolinę do kariery politycznej, a nie jak przestrzeń uczciwego myślenia i rzetelności intelektualnej.
W normalnym kraju, w normalnym świecie, oznaczałoby to natychmiastowe postępowanie dyscyplinarne i odbiór stopnia naukowego. To przecież nie pierwszy raz, kiedy polityk PiS-u ma problem z dorobkiem naukowym. W końcu kopiuj-wklej to nie tylko metoda pracy, ale wręcz filozofia tej formacji.
Środowiska naukowe już apelują do uczelni, która przyznała Nawrockiemu doktorat, o pilne wyjaśnienie sprawy i wszczęcie odpowiednich procedur. Złośliwi pytają: czy jeżeli ktoś raz splagiatuje samego siebie, to potem może jeszcze raz – i jeszcze raz – powielać ten sam tekst i dostawać za to kolejne tytuły? Bo jeżeli tak, to Nawrocki może być nie tylko doktorem, ale i profesorem do kwadratu.
Pozostaje pytanie: co jeszcze musi się wydarzyć, by Karol Nawrocki sam zrezygnował z kandydowania? Może czas złożyć nie tylko oświadczenie majątkowe, ale też korektę pracy doktorskiej – tym razem z przypisem: „Z życia wzięte, z wstydu sklejone.”
Pomyślałem sobie dzisiaj: no ale musi być jakaś sfera życia Nawrockiego, do której nie można mieć zastrzeżeń. Myślę: na pewno nauka! Zerkam do jego kilku artykułów. I co widzę? Autoplagiaty Dodam, iż w nauce autoplagiat jest uważany jest za działanie nieetyczne…
Zaskoczeni? pic.twitter.com/SdAAdCz294
— Piotr Leski (@LeskiPiotr) May 26, 2025