Tęczowy Karol Nawrocki – człowiek, który wciąż nie potrafi udowodnić, czy naprawdę wygrał wybory prezydenckie, czy może tylko dobrze udaje zwycięzcę – postanowił pójść o krok dalej. Z pałacu, w którym zasiada niczym samozwańczy władca, wysyła sygnały groźne dla demokracji. Sygnały, które brzmią jak ostrzeżenie: konstytucyjny ład w Polsce właśnie jest podważany.
Nawrocki, uzurpator bez mandatu, zachowuje się jak ktoś, kto chciałby sam pisać prawo, interpretować je po swojemu i jeszcze ogłaszać się strażnikiem konstytucji. Problem w tym, iż nie jest ani prezydentem, ani strażnikiem czegokolwiek – poza własnym ego. W państwie prawa, jeżeli ktoś legalnie obejmuje urząd prezydenta, jego rola jest przede wszystkim symboliczna, reprezentacyjna. Ale Nawrocki najwyraźniej wolałby koronę niż konstytucję. Zamiast budować wspólnotę, próbuje ją dzielić. Zamiast wzmacniać bezpieczeństwo – osłabia je. Zatrudniając w pałacu ludzi, których bardziej niż Polska interesują trolle, fejki i memy, stwarza wrażenie, iż jego kancelaria to nie ośrodek władzy, ale fabryka hejtu. Fabryka, która każdego dnia zasiewa w ludziach lęk, nienawiść i pogardę.
Efekt? Niszczy to, co najważniejsze – polskie rodziny, wiarę w przyszłość, bezpieczeństwo seniorów i nadzieję młodych. Zamiast łączyć – rozbija. Zamiast dawać przykład – kompromituje urząd, którego de facto nigdy nie objął.
Karol Nawrocki chciał być symbolem silnego państwa. Ale na razie jest tylko symbolem pisowskiego chaosu. Chaosu, który zagraża Polsce.