No i stało się. Mamy gamechanger tej kampanii. Karol Nawrocki – kandydat PiS-u, wyniesiony z gabinetów IPN-u i PiS-owskich układów, poległ z hukiem w debacie prezydenckiej. I nie było to zwykłe potknięcie. To była katastrofa transmitowana na żywo. Klęska tak widowiskowa, iż choćby najbardziej zagorzali propagandyści „Wiadomości” nie potrafili jej przykryć „przypadkowym” materiałem o patriotycznej kotwicy na placu Piłsudskiego.
Nawrocki był w tej debacie cieniem człowieka. Roztrzęsiony, spocony, z oczyma błądzącymi jakby właśnie próbował przeliczyć ile miligramów jeszcze zostało w kieszeni. Pojawiły się pytania o jego stan – czy był pod wpływem środków odurzających? Wzrok jak po bezsennej nocy, gesty jak u człowieka walczącego z wewnętrznym głodem – nie głodem wiedzy, bo tej jak widać nie posiada, ale głodem chemicznego bodźca. Merytorycznie? Katastrofa. Zero konkretów, za to festiwal wyuczonej propagandy i pokrzykiwania o „polskości”. Gdy padło pytanie o politykę mieszkaniową – zbladł. O środki europejskie – jąkał się. O inflację – rzucał winę na „poprzedników”, jakby jego partia nie rządziła przez osiem lat i nie rozkradała państwa jak własnej spółdzielni. Żenujące.
A gdy pytania były trudne, n twarzy kandydata PiS pojawił się cień paniki. Zniknął uśmiech, zniknęły frazesy. Przez chwilę zobaczyliśmy nie kandydata, ale człowieka, który wie, iż prawda kiedyś go dopadnie. I właśnie go dopadła – na oczach milionów widzów. PiS-owska maszyna propagandowa może teraz robić fikołki, może wycinać fragmenty nagrań i puszczać na TikToku pocięte migawki, gdzie Nawrocki mówi coś o „Polsce dla Polaków” – to nic nie zmieni. Debata była brutalnym pokazem, iż kandydat tej partii to wydmuszka, pełna sloganów, ale pusta w środku.
Nawrocki przegrał debatę. I przegra wybory. A historia zapamięta go jako człowieka, który z pomocą służb i propagandy próbował wspiąć się na szczyt – ale potknął się o własne kłamstwa, chciwość i najpewniej… zawartość własnych kieszeni.
Na końcu jeden krótki komentarz – amfetamina szkodzi.