Miała być wizytówką „nowej prawicy” i silnym ośrodkiem opozycyjnym po utracie władzy przez PiS. Miejscem, które skupi rozczarowanych, ale wciąż wpływowych ludzi dawnego obozu rządzącego i pozwoli im wrócić do gry w uporządkowany sposób. Tymczasem kancelaria uzurpatora Karola Nawrockiego jawi się jako struktura w stanie rozkładu: sparaliżowana konfliktami, wewnętrzną nieufnością i walką o resztki wpływów.
Zamiast spójnego zespołu jest atmosfera podejrzliwości. Zamiast jasnych kompetencji – wyrywanie sobie skrawków władzy. Ludzie funkcjonują obok siebie, nie razem. Każdy pilnuje własnego interesu, a lojalność wobec całości została zastąpiona kalkulacją: kto kogo wyprzedzi, kto kogo osłabi, kto pierwszy doniesie, zanim sam stanie się celem.
Donosy, nieformalne przecieki i wzajemne podkładanie się stały się elementem codzienności, o której mówi się półgłosem choćby w środowiskach dotąd sprzyjających Nawrockiemu.
Ten chaos organizacyjny coraz częściej przekłada się na kompromitujące wpadki medialne. Jedna goni drugą. Komunikacja jest niespójna, reakcje opóźnione albo sprzeczne, a kancelaria sprawia wrażenie, jakby nikt tak naprawdę nie panował nad obiegiem informacji. Najnowszy przykład tylko wzmacnia to wrażenie: sprawa przekazania samolotów Ukrainie.
Z dostępnych informacji wynika, iż kancelaria uzurpatora miała wiedzę o planowanych działaniach w tej sprawie. Problem w tym, iż ta wiedza nie została przekazana wewnątrz struktury. Jedni wiedzieli, inni nie mieli pojęcia, jeszcze inni dowiadywali się o wszystkim z mediów. Efekt? Publiczne zamieszanie, nerwowe tłumaczenia i kolejny sygnał, iż kancelaria nie jest w stanie działać jak jednolity organizm. W normalnie funkcjonującym zapleczu politycznym taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Tu stała się faktem.
To właśnie ten brak elementarnej koordynacji najbardziej obnaża skalę problemu. Nie chodzi już tylko o ambicje poszczególnych ludzi czy personalne animozje. Chodzi o strukturalną niewydolność. O brak centrum decyzyjnego, któremu wszyscy ufają. O brak lidera, który narzuca reguły gry i egzekwuje dyscyplinę. W efekcie kancelaria, która miała być zapleczem politycznym, coraz bardziej przypomina zbiór rywalizujących ze sobą mini-dworów.
Wrażenie chaosu potęguje fakt, iż każda kolejna wpadka zamiast mobilizować zespół, jeszcze bardziej pogłębia podziały. Jedni obwiniają drugich, szuka się winnych zamiast rozwiązań, a atmosfera permanentnego kryzysu staje się normą. Dla opinii publicznej to sygnał jednoznaczny: jeżeli w ten sposób funkcjonuje kancelaria dziś, trudno uwierzyć, iż mogłaby być fundamentem jakiegokolwiek poważnego projektu politycznego jutro.
Miał być silny ośrodek uzurpatora. Jest wzajemna nieufność, konflikty i chaos informacyjny. A każda kolejna medialna wpadka tylko przyspiesza proces erozji, który – jak wszystko na to wskazuje – już dawno wymknął się spod kontroli.

14 godzin temu














