Zaczyna się jak powtórka z rozrywki: ci sami bohaterowie, ta sama retoryka, ten sam teatr męczeństwa. Stołeczna prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi za niezastosowanie się do prawomocnego wyroku zakazującego pełnienia funkcji publicznych. A oni – zamiast argumentów prawnych – po raz kolejny wyciągają tę samą zgraną płytę o „politycznych prześladowaniach”.
Prokuratura zarzuca im, iż 21 grudnia 2023 roku brali udział w obradach Sejmu i głosowaniach nr 141–147, a 28 grudnia pojawili się na posiedzeniu sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych – mimo iż obowiązywał ich zakaz sprawowania mandatu. Czyn ten kwalifikuje się z art. 244 kodeksu karnego, który przewiduje karę do pięciu lat więzienia za niestosowanie się do wyroków sądu.
W reakcji na decyzję prokuratury Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik natychmiast ruszyli na portal X (dawny Twitter), by powtórzyć swoje ulubione hasło: to wszystko „polityczne zarzuty”.
„Trudno o bardziej polityczne zarzuty niż oskarżanie posłów za wykonywanie swoich obowiązków wobec wyborców” – napisał Wąsik. Z kolei Kamiński ocenił, iż sprawa „pokazuje w jaskrawy sposób, jak skrajnie upolityczniona jest prokuratura Adama Bodnara”.
Słowa te brzmią jak echo wszystkich ich wcześniejszych wystąpień. Kiedy sąd uznał ich winę – mówili o politycznym wyroku. Gdy trafili do więzienia – mówili o politycznym uwięzieniu. Gdy Parlament Europejski uchylił im immunitet – to także był „polityczny spisek”. Teraz, gdy staną przed sądem za jawne złamanie zakazu, również twierdzą, iż to polityka.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż polityczne nie jest tu oskarżenie, ale ich obrona – bo nie ma w niej nic poza sloganem.
Gdyby naprawdę mieli coś na swoją obronę, przedstawiliby dowody, dokumenty, argumenty prawne. Zamiast tego, po raz kolejny, Kamiński i Wąsik odwołują się do emocji i poczucia krzywdy. „Ta sama prokuratura, która dziś mnie oczernia, umorzyła sprawy Giertycha, Grodzkiego, Brejzy czy Nowaka (…). Zamiast walczyć z przestępczością, jej priorytetem stało się ściganie posłów opozycji” – napisał Wąsik.
To zdanie można by uznać za linię obrony – gdyby nie fakt, iż obaj panowie nie są już opozycją, tylko oskarżonymi. Nie odpowiadają za cudze sprawy, ale za swoje czyny. I nie dlatego, iż ktoś ich nie lubi, ale dlatego, iż świadomie złamali wyrok sądu.
Ich obecność na posiedzeniach Sejmu w grudniu 2023 roku była aktem demonstracyjnego lekceważenia prawa. W państwie, które jeszcze niedawno nazywali „silnym”, takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia. Ale w świecie Kamińskiego i Wąsika istnieje tylko jedno prawo – prawo do własnej nieomylności.
Wąsik i Kamiński od lat żyją w micie o sobie jako o „niezłomnych obrońcach narodu przed układem”. To mit, który pozwala im wszystko tłumaczyć walką z „systemem”. Kiedyś byli symbolem bezkompromisowości – dziś są symbolem bezkarności.
Ich język się nie zmienia: wciąż mówią o zdradzie, o zemście, o „siłach, które chcą ich uciszyć”. Ale każde kolejne wystąpienie brzmi coraz bardziej jak autoparodia. Bo ile razy można powtarzać, iż jest się ofiarą, gdy to właśnie sądy – niezależne, wieloinstancyjne – uznały ich winę?
Ich dramat polega na tym, iż nie potrafią już mówić inaczej. Wszystko, co wychodzi z ich ust, brzmi jak resztki dawnej propagandy, recytowane z pamięci, bez przekonania.
W rzeczywistości Wąsik i Kamiński nie mają nic do powiedzenia na swoją obronę. Ich „polityczne zarzuty” są tylko tarczą z papieru – pancerzem retoryki, za którym nie ma już nic. Żadnego sensu, żadnej refleksji, żadnej pokory wobec prawa.
Bo jak wytłumaczyć fakt, iż ludzie, którzy przez lata kazali innym przestrzegać przepisów, sami uznali, iż nie muszą? Jak usprawiedliwić posłów, którzy – wiedząc, iż nie mają prawa zasiadać w Sejmie – przyszli głosować, jakby wyroki sądów nie dotyczyły ich?
Nie da się.
Kamiński i Wąsik mogą jeszcze długo powtarzać, iż są ofiarami. Mogą pisać o „politycznych spiskach” i „zemście Tuska”. Ale prawda jest prostsza: to nie polityka ich skazała, tylko ich własna pycha.
Ich dawny etos służby publicznej zamienił się w karykaturę. Bo jak mawiają prawnicy – przed sądem nie liczy się to, kto głośniej krzyczy, tylko kto ma rację. A oni już dawno przestali ją mieć.