Kaczyński znów straszy „kondominium”. Retoryka prezesa coraz bardziej oderwana od rzeczywistości.

3 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


W najnowszym wystąpieniu Jarosław Kaczyński ponownie odwołał się do wyświechtanej już retoryki zagrożonej suwerenności, obcego dyktatu i konieczności „zjednoczenia patriotów”.

Być może kiedyś takie słowa brzmiały mobilizująco. Dziś jednak – po latach politycznej awanturniczości, zapaści instytucji państwa i głębokich podziałów społecznych – powracają jak echo dawno zużytej narracji, bardziej demaskując słabość prezesa, niż świadcząc o jego politycznej wizji.

„Potrzebujemy narodowej jedności, ale jedności polskich patriotów. Polskich patriotów. Tych, którzy nigdy nie będą współpracowali z tymi, którzy dziś rządzą Polską” – mówi Kaczyński. Ten podział na „prawdziwych patriotów” oraz całą resztę – z definicji niegodną – to strategia, którą PiS stosuje konsekwentnie od lat. Jednak w chwili, gdy partia straciła władzę i nie potrafi sformułować spójnego programu, próba zawłaszczania patriotyzmu wybrzmiewa szczególnie groteskowo. Oto lider ugrupowania, które przez osiem lat prowadziło kraj w stronę chaosu prawnego i konfliktu ze wszystkimi instytucjami kontrolnymi, poucza Polaków, kto ma prawo nazywać się patriotą.

Jeszcze większe zdziwienie budzi powrót do retoryki „kondominium”. Kaczyński ostrzega: „Siły zewnętrzne, zarówno te z zachodu, dokładnie z Niemiec – nie ma sensu tego ukrywać – jak i ze wschodu, z Rosji, działają przeciwko Polsce. jeżeli się na to zgodzimy, będziemy już naprawdę do końca kondominium niemiecko-rosyjskim”. Prezes wymienia więc w jednym zdaniu państwo, które jest głównym partnerem gospodarczym i politycznym Polski, oraz reżim prowadzący brutalną wojnę napastniczą. Zestawienie to ma wywołać szok, ale dziś budzi przede wszystkim politowanie. Jest to propaganda, która przestała działać, bo została zużyta do cna przez lata politycznej eksploatacji.

Kaczyński straszy dalej, malując obraz państwa w stanie rozkładu. „Trzeba obalić ten system, bo już dziś można mówić o budowie nowego, dyktatorskiego systemu” – oznajmia. W ustach polityka, który przez lata konsekwentnie podporządkowywał instytucje państwowe partyjnym interesom, słowo „dyktatura” brzmi szczególnie niewiarygodnie. Prezes PiS oferuje więc diagnozę problemów, które sam współtworzył – bez odrobiny autorefleksji, bez rachunku sumienia, bez świadomości, iż jego własny styl rządzenia był źródłem wielu zjawisk, przed którymi dziś tak dramatycznie ostrzega.

Wystąpienie Kaczyńskiego nie zawiera też oczywiście ani jednego konkretu. Nie ma propozycji politycznych, nie ma analizy sytuacji międzynarodowej, nie ma refleksji nad błędami ośmiu lat rządów. Jest za to to, co najłatwiejsze: wzniosłe slogany o „silnym państwie”, o „dobrej władzy”, która – jak zawsze w narracji PiS – jest tożsama z władzą PiS. „Potrzebujemy dobrej władzy, dobrego rządu, a nie takiego, jaki mamy dziś” – przekonuje Kaczyński. Ale nie mówi, dlaczego akurat PiS miałby być tą „dobrą władzą”, skoro ostatnie lata udowodniły, iż jego model sprawowania rządów prowadził do erozji państwa, a nie jego wzmacniania.

Szczególne zdumienie budzi fragment o wychowaniu młodzieży: „A młodzież i dzieci musimy wychowywać tak, by wyrastali Polacy – by ta choroba, która nas toczyła przez dziesięciolecia, została ostatecznie wyleczona”. Jaka choroba? Kto ją zdefiniował? Dlaczego prezes PiS rości sobie prawo do określania, kto jest „prawdziwym Polakiem”, a kto jedynie niedoskonałym produktem niewłaściwych wychowawców? To język, który powinien budzić alarm – bo od dehumanizującej metafory „choroby” zaczyna się zawsze polityka wykluczenia.

Na koniec Kaczyński próbuje tchnąć w odbiorców wiarę: „Wierzę, iż ten dzisiejszy czas to tylko ciężka, ale krótka choroba. Polska będzie zdrowa”. Problem w tym, iż wielu Polaków uważa, iż choroba zaczęła się dawno temu – i jej źródła należy szukać właśnie w erze dominacji PiS, nie zaś w obecnych rządach.

W efekcie całe wystąpienie brzmi jak desperacka próba reanimacji retoryki, która już nie działa. Kaczyński powtarza znane hasła, ale nie odpowiada na żadne z realnych wyzwań współczesności. Wzywa do jedności, której sam przez lata nie był w stanie budować. Straszy obcymi siłami, choć osłabienie państwa wynikało w dużej mierze z jego własnej polityki. Próbuje mobilizować, ale coraz częściej słychać, iż na tej scenie publicznej jego słowa są tylko echem minionej epoki.

Idź do oryginalnego materiału