Kaczyński znów ogłosił katastrofę. Słuchacze jednak nie dopisali

2 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


Jarosław Kaczyński w Kwidzyniu po raz kolejny próbował przekonać Polaków, iż kraj stoi nad przepaścią, a jedynym ratunkiem jest jego własny powrót do władzy. Im ostrzejsze oskarżenia o „zły rząd” i „okradany budżet”, tym bardziej widać, iż prezes PiS nie potrafi wskazać ani jednego realnego rozwiązania — za to w retoryce kryzysu czuje się jak w domu.

Jarosław Kaczyński powrócił do politycznej ofensywy z przekazem, który zna już każdy obserwator polskiej sceny politycznej: Polska jest w kryzysie, winny jest „bardzo zły rząd”, a jedynym ratunkiem ma być powrót Prawa i Sprawiedliwości do władzy. Rzecz w tym, iż ta diagnoza powtarzana jest z taką intensywnością, jakby korekta rzeczywistości miała nastąpić samą siłą retoryki. Im mniej konkretów, tym ostrzejsze oskarżenia.

W Kwidzyniu prezes PiS zaczął bez zbędnych wstępów: „Polska jest dzisiaj w kryzysie. Co jest podstawowym źródłem naszego kryzysu? (…) Jest nim bardzo zły rząd”. To stwierdzenie, choć w jego ustach stale powracające, tym razem zostało doprawione mocniejszym akcentem: rząd miałby rzekomo „realizować agendę obcego państwa”, a więc — jak mówi Kaczyński — działać jako „rząd zewnętrzny”. Skala oskarżenia jest gigantyczna, ale argumentów do jego udowodnienia w wystąpieniu zabrakło.

Kaczyński niezmiennie stawia siebie w roli kogoś, kto widzi więcej i wcześniej. Słuchając jego słów, można jednak odnieść wrażenie, iż im odleglejsza staje się perspektywa powrotu PiS do władzy, tym wyżej podnosi on polityczną temperaturę. Prezes mówi o kryzysie, tak jakby kraj znajdował się na skraju załamania systemowego, a jednocześnie zapomina, iż część problemów finansowych, które dziś krytykuje, zaczęła narastać w czasie ośmiu lat jego własnych rządów.

Jego opowieść o finansach publicznych zaczyna się od mocnej tezy: „Matką kryzysu jest to, co dzieje się w finansach publicznych”. Dalej dodaje: „To, iż można je uzdrowić, to myśmy udowodnili już w latach 2005–2007”. W tej narracji historia jest zawsze selektywna: sukcesy są autorstwa PiS, problemy — wyłącznie dziełem następców. Punktem stałym jest też podkreślanie własnej skuteczności: „Myśmy w ciągu 8 lat rządów zwiększyli budżet przeszło dwukrotnie”.

Najmocniejszy fragment jego wystąpienia dotyczył jednak rzekomego „okradania budżetu”. Kaczyński stwierdził: „Oni się po prostu zgadzają na to, iż budżet jest znów okradany”. Słowa ciężkie, ostrzejsze choćby jak na dotychczasowy standard prezesa. jeżeli miały dodać dramatyzmu, to się udało — choć cena jest wysoka, bo prezes de facto zarzuca obecnej władzy przestępczą intencję, nie przedstawiając przy tym żadnych dowodów. To polityczna strategia znana od lat: im bardziej skomplikowane są realne zjawiska, tym prostsze stają się oskarżenia.

Spotkanie w Kwidzyniu było częścią objazdu po kraju, który PiS ogłasza jako „rozmowę z Polakami”. W praktyce przypomina to jednak tournée retorycznych figur, z których prezes korzysta od wielu lat. Wspomniał przy tym o kolejnych konwencjach, tym razem dotyczących służby zdrowia oraz — tu trudno powstrzymać ironię — „kłamstwa i manipulacji”, bo, jak powiedział, „ta władza opiera się na jednym wielkim kłamstwie”. Z ust polityka, który sam opiera dużą część przekazu na intensywnych oskarżeniach, brzmi to jak zdanie z politycznego zwierciadła.

Kaczyński uspokaja swoich zwolenników obietnicą powrotu do władzy z gotowym planem: „Damy sobie radę, o ile oczywiście przejmiemy władzę”. Problem polega jednak na tym, iż każda jego deklaracja o przyszłym sukcesie brzmi coraz bardziej jak echo kampanii, która się nie powiodła. Zapowiedź: „Jest już wiele pomysłów” — pojawia się regularnie, ale lista rozwiązań pozostaje mglista.

Kwidzynskie wystąpienie było pokazem politycznej konsekwencji Kaczyńskiego: ostre słowa, proste diagnozy, nieustanne dzielenie polskiej sceny na „nas” i „zły rząd”. Jednak dla wielu obserwatorów to także kolejny dowód, iż prezes PiS dostrzega coraz większą polityczną niemoc. Im trudniej mu mówić o realnych osiągnięciach ostatnich lat, tym mocniej podkręca ton i tym chętniej sięga po retorykę kryzysu, zagrożenia i wrogów zewnętrznych.

Jedno jest pewne: jeżeli PiS liczy na odzyskanie inicjatywy, sam dramatyzm już nie wystarczy. A jeżeli Kaczyński chce przekonać wyborców, iż „da sobie radę”, musi najpierw wytłumaczyć, dlaczego nie poradził sobie z tymi problemami, które zaczął jeszcze za jego rządów narastać. Na razie dostarcza jedynie coraz ostrzejszych słów — jakby wierzył, iż dzięki nim polityczna rzeczywistość sama zmieni kurs.

Idź do oryginalnego materiału