Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, po raz kolejny pokazuje, iż jego polityczna strategia opiera się na sianiu strachu, antagonizowaniu społeczeństwa i budowaniu narracji o zagrożeniu, które rzekomo tylko jego partia może zażegnać.
Występując na granicy z Niemcami w Rosówku, Kaczyński ogłosił projekt ustawy, który ma rzekomo rozwiązać kryzys migracyjny, oraz wezwał do referendum w tej sprawie. Jego słowa, pełne populistycznych haseł i oskarżeń, są kolejnym przykładem manipulacji, która od lat jest znakiem rozpoznawczym PiS.
Kaczyński, jak zwykle, nie szczędzi krytyki wobec Donalda Tuska, zarzucając mu „bezwzględne podporządkowanie się Niemcom”. To retoryka, która ma na celu nie tylko zdyskredytowanie politycznego przeciwnika, ale także podsycanie ksenofobicznych nastrojów. Oskarżenia o „przepychanie tysięcy nielegalnych migrantów” przez Niemcy są nie tylko przesadzone, ale też pozbawione rzeczowej analizy problemu. Kaczyński nie przedstawia żadnych konkretnych danych, które potwierdzałyby jego tezy, a zamiast tego operuje ogólnikami i emocjami. To klasyczna taktyka PiS: straszyć Polaków „obcymi”, którzy rzekomo „zakłócają bezpieczeństwo”. W rzeczywistości problem migracji jest złożony i wymaga współpracy międzynarodowej, a nie jednostronnych, populistycznych rozwiązań.
Proponowana przez Kaczyńskiego ustawa, która miałaby pozwolić ministrowi spraw wewnętrznych arbitralnie decydować o liście krajów, których obywateli Polska nie przyjmie, budzi poważne wątpliwości. Po pierwsze, takie rozwiązanie rodzi pytania o zgodność z prawem międzynarodowym i unijnym, w tym z zasadą niedyskryminacji. Po drugie, przekazanie tak dużej władzy w ręce jednego urzędnika otwiera drzwi do nadużyć i politycznego sterowania polityką migracyjną. Kaczyński powołuje się na przykład Stanów Zjednoczonych, ale zapomina, iż tamtejsze regulacje imigracyjne są wynikiem złożonego systemu prawnego, a nie jednostkowych rozporządzeń. Co więcej, jego pewność, iż prezydent Andrzej Duda lub przyszły prezydent (w domyśle kandydat PiS, Karol Nawrocki) podpiszą ustawę, pokazuje, jak bardzo Kaczyński postrzega państwo jako narzędzie w rękach swojej partii.
Wezwanie do referendum w sprawie polityki migracyjnej to kolejny chwyt populistyczny. Kaczyński dobrze wie, iż referenda w sprawach emocjonalnych, takich jak migracja, łatwo przekształcają się w plebiscyt strachu, a nie w racjonalną debatę. Zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum jest jedynie narzędziem mobilizacji elektoratu PiS, a nie próbą rzeczywistej konsultacji społecznej. Warto przypomnieć, iż podobne referenda w przeszłości, jak to dotyczące reformy edukacji, były przez PiS wykorzystywane do politycznych rozgrywek, a nie do rozwiązywania problemów. Kaczyński, oskarżając Tuska o „kłamstwa” i „politykę podległości”, sam unika odpowiedzialności za chaos, jaki jego partia wprowadziła w polskiej polityce migracyjnej w czasie swoich rządów. To właśnie za kadencji PiS granica polsko-białoruska stała się miejscem dramatycznych wydarzeń, gdzie migranci byli instrumentalnie wykorzystywani przez reżim Łukaszenki, a polskie służby stosowały kontrowersyjne praktyki push-backów. Zamiast wyciągać wnioski z tych doświadczeń, Kaczyński brnie w retorykę konfliktu, strasząc „fatalnymi decyzjami Angeli Merkel” i przedstawiając Polskę jako ofiarę unijnej polityki.
Jarosław Kaczyński po raz kolejny pokazuje, iż jego wizja polityki to gra na najniższych instynktach. Zamiast proponować konstruktywne rozwiązania, woli mącić, dzielić i straszyć. Kryzys migracyjny wymaga współpracy, dialogu i poszanowania praw człowieka, a nie populistycznych haseł i ustaw pisanych na kolanie. Polska zasługuje na liderów, którzy będą szukać realnych rozwiązań, a nie budować mury strachu i nienawiści.