W ostatnim wystąpieniu w Rzeszowie Jarosław Kaczyński po raz kolejny sięgnął po sprawdzoną broń w swoim politycznym arsenale: retorykę antyniemiecką.
Tym razem pretekstem była wypowiedź kanclerza Niemiec Friedricha Merza, który miał wyrazić rozczarowanie wynikiem wyborów prezydenckich w Polsce. Z pozoru to temat dyplomatyczny, ale w rękach lidera PiS zamienił się w próbę moralnego szantażu i historycznego oskarżenia. W rzeczywistości jednak ta strategia ma jeden cel – przykrycie braku spójnej wizji i coraz wyraźniejszego wypalenia politycznego Prawa i Sprawiedliwości.
„To jest wtrącanie się w polskie sprawy i to przedstawiciela narodu, który powinien być pod tym względem szczególnie, można powiedzieć bardzo szczególnie ostrożny” – mówił Kaczyński. To zdanie zawiera wszystko, co stało się znakiem firmowym jego polityki: podsycanie nieufności wobec Zachodu, odgrzewanie krzywd z przeszłości i budowanie fałszywego wizerunku Polski jako oblężonej twierdzy.
To nie przypadek, iż w jego przemówieniach coraz częściej słychać słowa o „wtrącaniu się”, „zagrożeniu suwerenności” i „moralnym prawie Polski wobec Niemiec”. Polityka PiS przestała oferować realne rozwiązania problemów społecznych i gospodarczych – w zamian proponuje nieustanny konflikt, zewnętrznego wroga i rozpamiętywanie historii.
„Dziś nasze szanse tego, by Polskę ochronić przed tym, co jej gotowano, są nieporównanie większe niż były” – mówił w Rzeszowie Kaczyński, sugerując, iż opozycja wciąż stanowi zagrożenie, mimo przegranych wyborów. „To nie pozostało to zwycięstwo ostateczne” – dodał. Tego typu wypowiedzi pokazują, iż lider PiS nie potrafi funkcjonować w normalnych warunkach demokracji – dla niego każdy wybór obywateli inny niż poparcie PiS to efekt manipulacji, ingerencji zewnętrznych lub „niewiedzy społeczeństwa”.
Nie padło natomiast ani jedno słowo o realnych problemach Polaków: o drożyźnie, stanie ochrony zdrowia, kryzysie mieszkaniowym czy edukacji. Zamiast programu jest mobilizacja emocji – tym razem poprzez wzniecanie resentymentów historycznych wobec Niemiec. To polityka z gruntu destrukcyjna.
Najbardziej niepokojące w wystąpieniu Kaczyńskiego są jego uwagi o Niemczech i historii II wojny światowej. „Ten naród nie odrobił lekcji. (…) Nie wynagrodziły tego wszystkiego, co uczynili w wielu państwach, w tym szczególnie w Polsce” – grzmiał. Tego typu wypowiedzi nie są ani potrzebne, ani sprawiedliwe. Uderzają nie tylko w konkretnego polityka, ale w cały naród niemiecki, w jego demokratyczne instytucje i w dziesiątki lat procesu pojednania, który z trudem budowano po 1989 roku.
Kaczyński instrumentalnie wykorzystuje tragedię II wojny światowej, by wzmacniać swoje bieżące cele polityczne. Robi to w sposób moralnie wątpliwy i politycznie niebezpieczny – szczególnie w sytuacji, gdy Polska potrzebuje silnych sojuszy, a nie kolejnych wojen na słowa.
Kaczyński nie rozumie współczesnego świata lub rozumie go aż za dobrze – i świadomie woli Polskę zamknąć w ciasnych ramach politycznego nacjonalizmu. Tymczasem wyzwania, przed którymi stoimy – od bezpieczeństwa energetycznego, przez kryzys klimatyczny, po wojenną sytuację za wschodnią granicą – wymagają współpracy, nie izolacji. Polityka PiS nie tylko tego nie zapewnia – ona aktywnie sabotuje nasze relacje z partnerami w Europie.
W Rzeszowie Kaczyński znów wystąpił w swojej ulubionej roli: obrońcy narodu przed zewnętrznym zagrożeniem. Ale to rola odgrywana w teatrze, którego dekoracje już się rozpadają, a aktorzy powtarzają w kółko te same kwestie. Zamiast rozwiązywać realne problemy, PiS skupia się na podgrzewaniu emocji i wskazywaniu winnych wszędzie, tylko nie w sobie. A to nie jest program dla Polski – to polityczna ślepota.