W polityce marzenia bywają potrzebne, ale jeszcze bardziej potrzebna jest umiejętność rozpoznawania realiów. Tymczasem Jarosław Kaczyński – jak wynika z jego ostatnich wypowiedzi – zdaje się znów odlatywać w dobrze znany świat własnych wyobrażeń, w którym to PiS rozdaje karty, a potencjalni partnerzy ustawiają się w kolejce do rozmów. Problem w tym, iż sondaże brutalnie weryfikują te fantazje.
Według najnowszego badania IBRiS dla Polsat News Koalicja Obywatelska zdobywa 30,9 proc. poparcia, wyprzedzając Prawo i Sprawiedliwość, które zatrzymuje się na 25,5 proc. Do Sejmu weszłaby jeszcze Konfederacja (13,6 proc.), Lewica (8,2 proc.) i Konfederacja Korony Polskiej (7,1 proc.). Formacje, które dotąd dawały PiS-owi jakiekolwiek nadzieje na koalicyjne układanki, nie przekraczają progu: PSL notuje 4 proc., Partia Razem 3,6 proc., a Polska 2050 zaledwie 1,5 proc.
Tymczasem prezes PiS podczas konferencji prasowej przekonywał, iż jeżeli chodzi o potencjalne sojusze, „jesteśmy gotowi do koalicji z tymi […] z tej naszej strony, patriotycznej”, podkreślając, iż chodzi o ugrupowania „gotowe racjonalnie rządzić”. To kolejny przykład, gdy Kaczyński mierzy rzeczywistość własną miarą, ignorując fakt, iż po stronie, którą nazywa „patriotyczną”, coraz mniej jest uczestników gotowych do rozmów.
Konfederacja i jej odłamy – jedyni partnerzy, którzy matematycznie mogliby pomóc PiS-owi – od miesięcy budują swoją siłę na odcinaniu się od „starej prawicy”. Trudno wyobrazić sobie, by ugrupowanie, którego liderzy regularnie określają PiS mianem „socjalistów w przebraniu konserwatystów”, nagle ochoczo weszło w rządowe szeregi. A jeżeli choćby część środowiska Konfederacji korciłoby władza, wejście do koalicji z partią obciążoną wieloletnimi konfliktami z UE czy gigantycznymi kosztami programów socjalnych byłoby – z ich perspektywy – politycznym samobójstwem.
Kaczyński zdaje się jednak nie zważać na te fakty. Przekonuje, iż najważniejsze są kwestie międzynarodowe i ocena sytuacji geopolitycznej: „Partnerami mogą być tylko ci, którzy zdają sobie sprawę, jaka jest ta sytuacja”. Tyle iż to argument bardziej moralizatorski niż praktyczny. Prezes PiS chętnie tłumaczy innym, jak powinni rozumieć świat – od lat jednak nie potrafi zrozumieć własnego elektoratu, który się kurczy, ani politycznych nastrojów, które wyraźnie mu nie sprzyjają.
Najbardziej odrealniona pozostaje część wypowiedzi dotycząca Unii Europejskiej. Kaczyński powtarza, iż „UE taka jak dzisiaj jest ciężką chorobą i tę chorobę trzeba uleczyć”, podkreślając, iż PiS jest „za UE”, ale „trzeba ją bardzo radykalnie przebudować”. To deklaracja, która w ustach lidera PiS brzmi znajomo – i równie mało przekonująco. Trudno bowiem budować jakąkolwiek koalicję, gdy podstawowym komunikatem do potencjalnych partnerów jest obietnica radykalnych zmian instytucji, na których opiera się polska polityka zagraniczna.
A jednak Kaczyński zdaje się mówić przede wszystkim do własnych wyborców, wciąż wierzących w narrację o „oblężonej twierdzy”, którą bronić mogą tylko „prawdziwi patrioci”. To strategia, która działała latami, ale dziś coraz bardziej przypomina polityczną echolalię – powtarzanie starych fraz w nadziei, iż wciąż mają moc. Sondaże pokazują, iż ta moc słabnie, a PiS staje się partią zamkniętą w kręgu własnych złudzeń.
Kaczyński może więc powtarzać, iż jest gotów na koalicję. Pytanie brzmi: czy ktoś jest gotów na koalicję z nim? Na razie wszystko wskazuje na to, iż odpowiedź brzmi: niezbyt. A prezes, snując kolejne wizje o „patriotycznym froncie” i „uleczonej Unii”, jakby nie dostrzegał, iż polityka wymaga dziś czegoś więcej niż opowieści. Wymaga liczb – i kontaktu z rzeczywistością.

5 dni temu












