Kaczyński w obronie Ziobry. Prezes tonie razem z własnym systemem

12 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


Jarosław Kaczyński znów przemówił, i znów jego słowa zabrzmiały jak echo z czasów, gdy partia rządziła wszystkim i wszystkimi. Na wtorkowej konferencji prezes PiS nazwał decyzję prokuratury o wniosku o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze „skandaliczną” i „całkowicie polityczną”. „Chodzi o zemstę” – powtórzył kilkakrotnie.

W istocie, jego wypowiedź była nie tyle obroną byłego ministra sprawiedliwości, co obroną własnego mitu. Bo jeżeli Ziobro okaże się winny, to nie tylko on upadnie. Upadnie cała konstrukcja moralna, na której Kaczyński przez lata budował swoje państwo – państwo rzekomej uczciwości, patriotyzmu i rządów prawa.

Przypomnijmy fakty. Prokuratura Krajowa złożyła wniosek o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze oraz o jego tymczasowe aresztowanie. Według śledczych istnieje podejrzenie, iż były minister popełnił 26 przestępstw, w tym miał założyć i kierować zorganizowaną grupą przestępczą w resorcie sprawiedliwości, która przywłaszczyła ponad 150 milionów złotych z Funduszu Sprawiedliwości.

„Podstawą skierowania wniosku są ustalenia dokonane w toku postępowania prowadzonego przez Zespół Śledczy nr 2 Prokuratury Krajowej” – poinformowała prokurator Anna Adamiak, rzeczniczka prokuratora generalnego Waldemara Żurka.

To najpoważniejsze oskarżenia wobec czynnego polityka PiS od czasów afery willowej. Ale Kaczyński nie odniósł się do meritum. Zamiast tego – zaatakował.

„Ta władza kompletnie nie daje sobie rady z rządzeniem we wszystkich adekwatnie dziedzinach życia i w związku z tym podejmuje kolejną operację zmierzającą do tego, żeby przesunąć uwagę społeczną w stronę kwestii rzekomych zbrodni, przestępstw Prawa i Sprawiedliwości” – powiedział Kaczyński.

To już klasyczna narracja: każde śledztwo to zemsta, każda kontrola to spisek, każda odpowiedzialność to „atak na Polskę”. Tyle iż dziś brzmi to jak parodia samego siebie. Prezes PiS, niegdyś mistrz strategicznego chłodu, dziś reaguje jak człowiek, który czuje, iż grunt usuwa mu się spod nóg.

„Z punktu widzenia prawnego to są po prostu brednie i bzdury, ale dzisiaj w Polsce, jak wiadomo, prawo nie obowiązuje” – stwierdził. Tyle iż to właśnie za jego rządów przez osiem lat prawo było naginane do granic absurdu, a prokuratura podporządkowana politycznie Ziobrze stała się narzędziem walki z przeciwnikami.

Teraz, gdy ten sam aparat wymiaru sprawiedliwości zaczyna działać zgodnie z zasadami, Kaczyński krzyczy o „bezprawiu”. To nie ironia historii – to jej rachunek.

Najbardziej szokujące w wypowiedzi Kaczyńskiego było jego otwarte przyznanie, iż Fundusz Sprawiedliwości mógł finansować zakup systemu szpiegowskiego Pegasus. „Miał także prawo przesunąć pieniądze ze swojego rachunku bankowego na ten rachunek, z którego służby opłaciły zakup Pegasusa” – powiedział o Ziobrze.

Trudno o bardziej jaskrawy przykład tego, jak w logice Kaczyńskiego władza staje ponad prawem. Fundusz, który miał pomagać ofiarom przestępstw, stał się – jak twierdzi prokuratura – źródłem nadużyć i politycznego finansowania. A prezes partii, zamiast choćby udawać refleksję, uznał to za działanie „zgodne z prawem”.

To już nie jest ten sam Jarosław Kaczyński, który przed laty obiecywał „walkę z układem”. Dzisiejszy prezes PiS broni układu – swojego, zbudowanego z ludzi takich jak Ziobro, Obajtek czy Morawiecki. W jego słowach nie ma już pasji reformatora, tylko paniczna obrona przeszłości.

Warto przypomnieć jego własne zdanie sprzed lat: „Prawo musi być równe dla wszystkich, choćby dla tych, którzy uważają się za lepszych.” Dziś sam sobie zaprzecza.

Kaczyński coraz bardziej przypomina lidera, który zamiast prowadzić – chowa się za murami własnych mitów. Broni nie człowieka, ale systemu, który sam stworzył – i który właśnie zaczyna się rozpadać.

„Chodzi o zemstę” – powtarza Kaczyński. Być może rzeczywiście o zemstę – ale nie polityczną, tylko zemstę prawa. Zemstę za lata pogardy dla instytucji, dla procedur, dla obywateli. Bo prawo, choć powolne, w końcu dogania każdego, choćby tych, którzy myśleli, iż są ponad nim.

Dla Jarosława Kaczyńskiego to moment prawdy. A dla Polski – może początek końca epoki, w której partia była ważniejsza niż państwo.

Idź do oryginalnego materiału