Jarosław Kaczyński od lat kreuje się na obrońcę polskiej suwerenności i strażnika narodowych interesów. Ale im dłużej słucha się jego wypowiedzi, tym bardziej widać, iż zamiast realnej troski o państwo mamy do czynienia z retoryką strachu, insynuacji i odwracania uwagi od faktów. Ostatnie słowa prezesa PiS, skierowane przeciwko Donaldowi Tuskowi, są tego najlepszym dowodem.
Kiedy premier Tusk w ostrych słowach skrytykował prezesa Trybunału Konstytucyjnego Bogdana Święczkowskiego, nazywając go „pisowskim żandarmem”, reakcja Kaczyńskiego była natychmiastowa. „Jeżeli Tusk mówi o żandarmach, to można powiedzieć w tej chwili o całej służbie państwowej jako żandarmerii Platformy Obywatelskiej i samego Donalda Tuska. I to żandarmerii, której adekwatny ośrodek decyzyjny jest poza Polską” – stwierdził.
To nie jest zwykła odpowiedź polityczna. To oskarżenie, które w swojej logice przypomina najgorsze praktyki propagandy – sugerowanie, iż rząd wybrany w demokratycznych wyborach działa na zlecenie obcych sił. Taka narracja ma na celu tylko jedno: wzbudzić lęk i zaszczepić wątpliwości w sercach obywateli. Zamiast merytorycznej debaty o stanie Trybunału Konstytucyjnego, dostajemy insynuacje o „ośrodkach decyzyjnych poza Polską”.
Tymczasem fakty są jasne. List Święczkowskiego do komendanta policji był próbą podważenia decyzji sądu i zastraszenia funkcjonariuszy. Premier Tusk trafnie nazwał to „kompletną pogardą dla państwa prawa”. To nie Donald Tusk wystawia Polsce świadectwo z pogwałcenia konstytucji – to ludzie, których Kaczyński ustawił na najważniejszych stanowiskach, pokazują, iż lojalność wobec partii jest dla nich ważniejsza niż lojalność wobec prawa.
W obliczu tak poważnej dyskusji, Jarosław Kaczyński wybrał najprostsze narzędzie: odwrócić uwagę i zaatakować Tuska. Zamiast zmierzyć się z zarzutem, iż Trybunał stał się partyjnym organem, uderzył w rząd, sugerując jego zależność od zagranicy. To stary mechanizm – jeżeli nie możesz obronić własnych działań, oskarż przeciwnika o zdradę.
Problem w tym, iż Polacy coraz lepiej rozpoznają ten schemat. Widzieli już, jak przez lata PiS przedstawiał Unię Europejską jako wroga, a Zachód jako zagrożenie, podczas gdy sami liderzy partii korzystali z unijnych funduszy i unijnego prawa, gdy było im wygodnie. Teraz ta sama retoryka ma przykryć fakt, iż prezes Trybunału Konstytucyjnego wysyła listy, które faktycznie podważają zasadę trójpodziału władzy.
„To jest już taka kropka nad i, takie kompletnie bezwstydne powiedzenie: co tam prawo, konstytucja, my tutaj będziemy rozstrzygać, jak to prawo ma wyglądać” – mówił Tusk. Trudno o trafniejszą diagnozę. A reakcja Kaczyńskiego tylko tę diagnozę potwierdza.
Kaczyński lubi przedstawiać siebie jako ostatnią zaporę przed chaosem. Ale w rzeczywistości to jego styl uprawiania polityki – pełen podejrzeń, insynuacji i agresji – ten chaos pogłębia. Lider PiS nie proponuje już żadnej wizji przyszłości. Nie mówi o rozwoju, o nowoczesnej gospodarce, o miejscu Polski w świecie. Mówi tylko o zagrożeniach, o spiskach, o „ośrodkach decyzyjnych poza Polską”. To język, który nie łączy, ale dzieli.
Polska potrzebuje dziś polityków, którzy budują zaufanie do instytucji i prawa. Tymczasem Jarosław Kaczyński od lat konsekwentnie podkopuje to zaufanie. Jego reakcja na krytykę Święczkowskiego jest tego symbolicznym przykładem: zamiast stanąć po stronie prawa, stanął po stronie lojalnego aparatczyka.
I właśnie dlatego Kaczyński traci dziś swoją polityczną siłę. Bo coraz więcej obywateli rozumie, iż prawdziwa suwerenność nie polega na ciągłym straszeniu zagranicą, ale na silnych, niezależnych instytucjach wewnątrz kraju. A te instytucje przez lata były niszczone rękami ludzi, których Kaczyński sam postawił na straży konstytucji.