W środę Jarosław Kaczyński, występując na konferencji prasowej przed Sejmem, po raz kolejny zaatakował rząd Donalda Tuska, malując apokaliptyczny obraz finansów publicznych i zarządzania krajem.
Jego słowa: „Nawet ten ogromny założony deficyt w projekcie budżecie, jak wszystko wskazuje, będzie przekroczony albo będą musiały nastąpić ogromne cięcia w wydatkach publicznych”, miały wzbudzić strach i nieufność wobec obecnej władzy. Jednak tezy Kaczyńskiego, choć brzmią alarmująco, nie znajdują pokrycia w faktach, a jego narracja to polityczna manipulacja, której celem jest podważanie rządu, a nie rzetelna analiza sytuacji.
Kaczyński twierdzi, iż rząd Tuska doprowadził do „poważnego kryzysu finansów publicznych”, wskazując na rzekome zadłużanie się Polski w tempie 1,2 mld zł dziennie. Ta liczba, choć szokująca, jest wyolbrzymiona i wyrwana z kontekstu. Projekt budżetu na 2025 rok zakłada deficyt na poziomie 289 mld zł, co jest wynikiem „czyszczenia” finansów po rządach PiS, które ukrywały zadłużenie w funduszach pozabudżetowych, takich jak Polski Fundusz Rozwoju czy Fundusz Przeciwdziałania Covid-19. Ekonomiści, jak Karol Pogorzelski z Banku Pekao, wskazują, iż wzrost deficytu wynika głównie z przejęcia tych długów przez budżet centralny, co zwiększa transparentność finansów publicznych. Kaczyński pomija ten fakt, sugerując, iż to Tusk lekką ręką zadłuża kraj, co jest manipulacją mającą na celu zrzucenie odpowiedzialności za własne niegospodarności.
Prezes PiS chwali się, iż jego partia „oszczędziła 566 mld zł” w ciągu siedmiu lat dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego. Ta liczba jest jednak dyskusyjna, a rzekome sukcesy PiS w tej dziedzinie są przeszacowane. Wzrost dochodów podatkowych w latach 2015–2023 wynikał w dużej mierze z koniunktury gospodarczej i globalnych trendów, a nie wyłącznie z działań rządu. Co więcej, PiS sam zwiększał wydatki socjalne, takie jak 500 plus, bez zabezpieczenia długoterminowych źródeł finansowania, co przyczyniło się do obecnego deficytu. Kaczyński milczy o tym, iż jego polityka „rozdawnictwa” obciążyła budżet, a teraz krytykuje Tuska za konieczność uporządkowania tej spuścizny.
Kaczyński zarzuca rządowi „zatrzymanie mechanizmów rozwojowych” i uległość wobec Niemiec, wskazując na przykład na rzekomą konkurencję polskich portów z niemieckimi. Ta teza jest absurdalna – rozwój portów w Gdańsku czy Gdyni to efekt unijnych inwestycji i globalnych trendów w logistyce, a nie spisku Berlina. Podobnie jego twierdzenia o „przepychaniu nielegalnych uchodźców” czy „przerzucaniu śmieci” do Polski to populistyczne hasła, które nie znajdują potwierdzenia w danych. Polska od lat współpracuje z Niemcami w ramach unijnych mechanizmów migracyjnych, a problem odpadów jest złożony i wymaga wspólnych rozwiązań, a nie jednostronnych oskarżeń.
Równie nietrafione są uwagi Kaczyńskiego o edukacji i polityce kulturalnej. Krytyka Barbary Nowackiej za zniesienie prac domowych czy ograniczenie lekcji religii to próba przedstawienia reform jako ideologicznego ataku, podczas gdy ich celem jest dostosowanie systemu oświaty do nowoczesnych standardów. Likwidacja prac domowych ma zmniejszyć obciążenie uczniów, a zmiany w nauczaniu religii wynikają z szacunku dla pluralizmu światopoglądowego. Kaczyński pomija, iż za jego rządów oświata borykała się z chaosem reform i strajkami nauczycieli.
Jego propozycja „rządu technicznego” to polityczna mrzonka, która, jak przyznają choćby politycy PiS, nie ma szans na realizację. Kaczyński wie, iż koalicja Tuska ma stabilną większość, a jego apele to jedynie próba mobilizacji elektoratu. Straszenie „klęską żywiołową” i wyolbrzymianie problemów gospodarczych to stara taktyka PiS, która nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Rząd Tuska, mimo wyzwań, kontynuuje inwestycje w zdrowie, obronność i infrastrukturę, a deficyt jest ceną za naprawę po latach niegospodarności. Kaczyński, zamiast proponować konstruktywne rozwiązania, woli siać panikę, co tylko potwierdza jego oderwanie od rzeczywistości.