Jarosław Kaczyński, lider Prawa i Sprawiedliwości, w końcu przełamał zmowę milczenia, oficjalnie przyznając, iż Karol Nawrocki był kandydatem PiS w niedawnych wyborach prezydenckich.
Podczas pikniku „Wygrała Polska” w Pułtusku, gdzie razem z prezydentem elektem świętowano sukces, Kaczyński nie tylko pochwalił Nawrockiego za kampanię, ale i podkreślił partyjne wsparcie, które za tym stało. To wyznanie, choć oczywiste dla wszystkich obserwatora polskiej sceny politycznej, rodzi najważniejsze pytanie: po co przez tyle czasu ukrywać fakt, który i tak był powszechnie znany?
Kaczyński, przemawiając w Pułtusku, stwierdził: „To był nasz kandydat. To, iż był obywatelski, tego nie zmienia. To był kandydat Prawa i Sprawiedliwości”. Te słowa, wypowiedziane z dumą, kontrastują z wcześniejszymi próbami przedstawiania Nawrockiego jako niezależnego kandydata ponad podziałami. Pochwały dla sztabu oraz podziękowania dla komitetów poparcia z prof. Andrzejem Nowakiem na czele, jasno pokazują, iż kampania była w pełni kontrolowana przez PiS. Kaczyński dodał: „Jego determinacja, siła, odporność na ciosy, które go spotykały, to wszystko było niezbędne, by tę kampanię wygrać”. Skoro rola partii była tak kluczowa, dlaczego przez miesiące utrzymywano fikcję niezależności? Przecież nikt w Polsce nie miał co do tego złudzeń.
Pytanie o motywy tej gry wydaje się zasadne. Być może strategia miała na celu przyciągnięcie wyborców spoza twardego elektoratu PiS, sugerując, iż Nawrocki reprezentuje szerszy, ponadpartyjny konsensus. Jednak takie podejście było od początku nieprzekonujące – media, eksperci i obywatele od początku wskazywali na ścisłe powiązania Nawrockiego z partią Kaczyńskiego. Ukrywanie tej zależności mogło być także próbą uniknięcia odpowiedzialności za ewentualną porażkę, zrzucając winę na „obywatelski” charakter kampanii. Teraz, po zwycięstwie, Kaczyński triumfalnie ujawnia prawdę, co wygląda na cyniczną próbę przypisania sobie sukcesu. Czyż nie lepiej byłoby od początku grać w otwarte karty?
Przyznanie to wpisuje się w szerszy kontekst mobilizacji PiS przed wyborami parlamentarnymi. Kaczyński zapowiedział drogę do zwycięstwa, chwaląc sztab: „Ten sztab był dobry, dzisiaj nasi przeciwnicy nam go zazdroszczą”. Wymienianie konkretnych nazwisk, jak Andrzej Śliwka, ma wzmocnić morale partii i pokazać jej siłę. Jednak takie publiczne eksponowanie partyjnego charakteru prezydentury Nawrockiego może odbić się czkawką – obywatele, którzy głosowali na niego wierząc w jego niezależność, mogą poczuć się oszukani. Dane CBOS z czerwca 2025 roku wskazują, iż 40% wyborców Nawrockiego ceniło go za pozapartyjny wizerunek, co stawia pod znakiem zapytania jego przyszłą legitymację.
Prezydent, jawnie związany z PiS, będzie postrzegany jako narzędzie partii, co utrudni mu rolę mediatora w konflikcie z rządem Donalda Tuska. Kaczyński, celebrując sukces, zdaje się ignorować te implikacje, skupiając się na partyjnym triumfie. Tymczasem społeczeństwo, zmęczone politycznymi grami, oczekuje jasności i uczciwości.
Przyznanie Kaczyńskiego, iż Nawrocki był kandydatem PiS, ujawnia strategię ukrywania oczywistości. Po co to robić, skoro wszyscy i tak wiedzieli? Odpowiedź leży w politycznej kalkulacji, która teraz, po zwycięstwie, traci sens. Polska tymczasem potrzebuje prezydenta ponad podziałami, a nie marionetki partii.