Jarosław Kaczyński chciał pokazać, iż wciąż potrafi porwać tłumy. Zamiast manifestacji siły wyszła manifestacja słabości. Donald Tusk jednym wpisem zdemaskował propagandę PiS: „Fiasko ‘wielkiego marszu’ Kaczyńskiego. Lepiej ci szło ściąganie migrantów niż manifestantów, prezesie.” W tej krótkiej ironii kryje się cała prawda o obecnym stanie polskiej prawicy.
Jarosław Kaczyński znów chciał być głosem narodu. Sobotnia manifestacja Prawa i Sprawiedliwości na Placu Zamkowym w Warszawie miała być wielkim wydarzeniem – pokazem siły, jedności i wierności wobec hasła „STOP nielegalnej migracji! NIE dla umowy z Mercosur!”. Ale choćby dla sympatyków PiS to, co miało być triumfem, okazało się kolejną porażką.
Tłumy nie przyszły. Zabrakło emocji, zabrakło wiary, zabrakło ludzi. Został tylko prezes – z tym samym gniewem, tą samą retoryką i tym samym przekonaniem, iż wciąż może przestraszyć Polaków.
Donald Tusk błyskawicznie to wychwycił. Na platformie X, gdzie od miesięcy toczy się główny front polskiej polityki, premier napisał: „Fiasko ‘wielkiego marszu’ Kaczyńskiego. Lepiej ci szło ściąganie migrantów niż manifestantów, prezesie.”
Krótko, celnie i ironicznie. Nie trzeba było więcej. W jednym zdaniu Tusk nie tylko wykpił porażkę frekwencyjną PiS, ale przypomniał też o hipokryzji tej partii: to właśnie za rządów Kaczyńskiego do Polski napłynęła rekordowa liczba migrantów.
Kilka godzin wcześniej premier uderzył jeszcze mocniej: „Ściągnąć do Polski rekordową liczbę migrantów, a następnie wezwać do protestu przeciw migracji, potrafi tylko Jarosław Kaczyński.”
To była komunikacyjna deklasacja. Gdy Kaczyński przemawiał z podwyższenia do coraz mniejszego tłumu, Tusk jednym tweetem trafił do milionów.
Według informacji Wirtualnej Polski, już przed marszem w PiS panowała nerwowość. Działacze otrzymali polecenia z centrali: promować wydarzenie w internecie, organizować transport, zapełniać autokary. „Z centrali poszedł przykaz, by zalać social media grafikami i przypominać o manifestacji wszędzie. Ale wiem, iż w wielu regionach jest kłopot, by zapełnić autobusy działaczami” – przyznał jeden z posłów PiS.
Nie była to więc spontaniczna demonstracja obywateli, ale próba ratowania morale partii, która traci grunt pod nogami. Jeszcze dzień wcześniej jeden z polityków PiS mówił nieoficjalnie: „To obniżanie oczekiwań po to, by uniknąć klapy”. Dziś wiadomo, iż klapy nie uniknięto.
Kaczyński wciąż mówi tym samym językiem, który przed laty dawał mu władzę. „Ten rząd szkodzi Polsce każdego dnia! Pakt migracyjny to realne niebezpieczeństwo, a umowa Mercosur to zniszczenie rolnictwa!” – grzmiał z mównicy.
Problem w tym, iż jego ostrzeżenia już nie działają. Polska 2025 nie jest tą samą Polską, którą Kaczyński rządził strachem i gniewem. Obywatele mają dość wiecznych alarmów. Chcą stabilności, nie wojen kulturowych.
A Kaczyński, powtarzając te same hasła o „zagrożeniu z Brukseli”, przypomina polityka, który sam uwierzył w stworzoną przez siebie propagandę. Gdy mówi o „katastrofie polskiej wsi”, nikt już nie zadaje pytań o to, kto przez osiem lat odpowiadał za jej politykę.
Donald Tusk gra zupełnie inną grę. Nie potrzebuje patosu, żeby pokazać siłę. Nie organizuje manifestacji, nie wzywa do krucjat. Wystarczy, iż mówi spokojnie, a choćby z ironią. To styl, który działa, bo kontrastuje z emocjonalną przesadą PiS.
Kiedy Kaczyński straszy „paktem migracyjnym”, Tusk odpowiada konkretem: „Mówiłem, iż nie będzie w Polsce relokacji migrantów – i nie będzie. Załatwione.”
Jedno zdanie, które odróżnia rządzących od krzyczących.
Sobotnia manifestacja PiS nie była tylko frekwencyjną porażką. To symboliczny moment, w którym Jarosław Kaczyński stracił monopol na emocje. Jego dawny teatr gniewu zamienił się w farsę, a jego słowa – w pusty rytuał.
Polacy zobaczyli dwie twarze polityki: jedną, nowoczesną i pewną siebie – Tuska; drugą – starą, przestraszoną i zmęczoną – Kaczyńskiego.
„Fiasko ‘wielkiego marszu’” to nie tylko internetowa złośliwość. To diagnoza. Jarosław Kaczyński nie przegrał z Tuskiem. Przegrał z rzeczywistością, która przestała się go bać.